Edith stała w ciszy pod wieżą Eiffla. Zawsze podziwiała jej wspaniałą architekturę, ale nigdy nie miała okazji spojrzeć na nią z tak bliska. Chciała wejść na sam szczyt i obejrzeć stamtąd Paryż, ale ktoś mógł ją zauważyć. Zbliżał się wieczór. Powinna wracać na obrzeża miasta do swojego "domu".
- Właściwie to chyba powinnam załatwić sobie wkrótce zwyczajne mieszkanie. W końcu nie będę w każdy deszczowy dzień nocować gdzieś indziej.- powiedziała do siebie.
Jej życie w tym wspaniałym mieście dopiero się rozpoczęło i jak na razie wszystko szło gładko. Coś jej jednak mówiło, że nie nacieszy się odcięciem od przeszłości na długo. Nadchodziła, goni ją, aż tu i nie da jej odejść puki nie skończy tego co zaczęła. Nie miała się gdzie ukryć. Jeśli by pomyśleć dłużej to najbardziej spodziewała się właśnie tego, że poszuka schronienia tu. Miejsce, o którym zawsze opowiadali jej rodzice, choć nie byli wymarzeni. Miało być one pełne światła i radości, sekretów i tajemniczości. A te sekrety dopiero miała ujrzeć.
- Jak myślisz Alicjo, dam sobie radę?- spytała patrząc na rozgwieżdżone niebo.
Wydawało się, że całe zamigotało w odpowiedzi na jej pytanie. "TAK" mówiło. Na twarz dziewczyny wpełzł szyderczy uśmiech, pełen pogardy, wyrażający poczucie wyższości.
- Zobaczysz...- szepnęła, wciąż spoglądając w górę.- ... już nie długo...
Gwiazdy ponownie zamigotały, a ona odparła im cichym śmiechem. Odetchnęła i poszła dalej. Noc była chłodna jak na końcówkę marca. Zadrżała delikatnie. Nie miała na sobie kurtki, jeszcze sobie, żadnej nie kupiła. Ucieczka tutaj była spontaniczną decyzją. Nie zdążyła nawet wziąć zbyt wielu rzeczy. Chęć wolności była wtedy zbyt silna i przyćmiła racjonalne myślenie. Postanowiła, że nigdy więcej nie postawi się w takiej sytuacji. Koniec z działaniem na spontanie, bo jej to nie wychodziło. Z resztą zawsze nie wychodziły jej tego typu akcje. Znalazła się w nie oświetlonej uliczce. Przypominała jej o ciemności w sercu, którą za wszelką cenę trzymała na dnie, gdzie nikt nie jest w stanie jej dostrzec. Nagle usłyszała gromkie śmiechy. Poszła w ich kierunku. Wychodząc z zakrętu usłyszała rozmowy.
- Bruno zwiewał najszybciej!- rozpoznała dziewczęcy głos.
- Nie prawda!- zaprotestował chłopięcy, najwyraźniej sam Bruno.- To był Saimon.
- Nie gadaj bzdur!- trzeci, o bardzo dużym rozgłosie.- A ty gdzie byłeś Douglas?
- Wiesz, że trochę ważę...- zaczął czwarty i mocno skrzekliwy.- ... zwyczajnie nie mam formy na długie dystanse, a ta mała to nieźle przebierała tymi krótkimi nóżkami.
- Że też musiał pojawić się ten zapchlony Kocur.- zrzędził piąty głos.
- Peter, spokojnie. To był przypadek. Następnym razem będziemy przygotowani.- zaręczyła dziewczyna.
- Właśnie!- wydarł się Saimon.- Vivian już pracuje nad bronią na tego nosiciela pcheł!
Edith poczuła jak coś się w niej gotuje. Opanowała się i postanowiła odejść.
- Słyszycie?- mówi Bruno, wszyscy cichną i słychać jedynie głuchy odgłos kroków Edith.- Kolejny nieszczęśliwy włóczęga.
- Teraz to się zabawimy!- zawołał Douglas.
Czarnowłosa zatrzymała się, zarzuciła włosy na oczy by wyglądać mizernie i odwróciła się w stronę głosów. Przeszła parę kroków, słysząc jak tamci zbierają się do pogoni. Wyszła wolno z zakrętu, stając im na drodze. Skuliła się i złożyła ręce. Teraz wydawała się dużo młodsza, całkowicie bezbronna.
- Em... przepraszam...- zaczęła cichym, piskliwym głosem.- Czy... czy mogliby państwo mi pomóc. Zgubiłam się i...- nie zdołała dokończyć.
Jeden z chłopców chwycił jej bluzkę i obiema rękami podniósł ją do góry przyciskając ją do ściany. Był słaby, choć bardzo otyły.
- Źle trafiłaś dziewczynko.- odezwał się niemal plując tymi słowami.- Tu czekają cię tylko kłopoty.- odwrócił się do towarzyszy.- Co z nią zrobić?
- Bruno powinien zadecydować. Jest przecież liderem.- odparła Vivian.
- W takim razie... - zaczął przywódca paczki.- Powiedz mi smarkulo czego się najbardziej boisz?
- Ale...- chciała zaprotestować, jednak chłopak, który ją ledwo przytrzymywał uderzył nią o ścianę.
Naprawdę nic nie poczuła, ale wykrzywiła się w grymasie, by nie wzbudzać podejrzeń. Podszedł do niej cienki chłopaczek, z krzywym uśmieszkiem, prawdopodobnie Saimon.
- Słyszałaś co powiedział szef?- zamachnął się.- Gadaj, albo cię do tego zmuszę!
Spuściła głowę, całkowicie zasłaniając twarz włosami. Nastała cisza. Chłopak opuścił rękę myśląc, że się poddała, ale nagle rozległo się ciche parsknięcie. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Podniosła głowę, odgarniając włosy jedynie tak, że było widać jej złowrogi, szyderczy uśmiech. Wybuchnęła gromkim śmiechem, mrożąc im krew w żyłach. Douglas puścił ją nagle, odskakując od niej. Padła niedbale na ziemie, wciąż się śmiejąc.
- HAHAHA! Wybaczcie...- odezwała się, ale jej głos brzmiał niemal tak jakby dochodził zza światów.- Po prostu już nie mogłam się powstrzymać... jesteście komiczni.
- My? Komiczni?- nie dowierzała własnym uszom Vivian.- Powinnaś się bać! Jesteś w potrzasku z silniejszymi od siebie.
- Och? Doprawdy?- odparła mrukliwym tonem.- A ja widzę, że jest na odwrót...
- Ona myśli, że ma przeciwko nam jakieś szanse!- wyśmiała ją.- Lepiej uważaj na słowa, bo sprawimy ci więcej bólu niż planowaliśmy na początku.
- Hahaha! I znowu to robicie! Naprawdę powinniście iść na komików. Haha!
- Zamknij się!- wrzasnął Peter, rzucając się na nią.
Wstała chwiejnie, prostując się. Wyhamował. Była od niego o głowę wyższa. Mina mu zrzedła podobnie jak reszcie. Zamarł w miejscu tuż przed nią. Schyliła się lekko nad nim.
- He, he. Już nie taki chojrak, nie?
Warknął wściekle, cofnął się kawałek i wyrzucił nogę w górę na wysokości jej głowy. Rozległo się głośne pacnięcie. Towarzysze spojrzeli na kumpla, który wciąż stał z uniesioną nogą. Nie mógł jej opuścić, ponieważ jego stopę trzymała dziewczyna w bardzo silnym uścisku. Odepchnęła ją, przewracając chłopaka.
- Mało efektowne.- skomentowała.- Przynajmniej próbowałeś. A teraz ustalmy coś... jeśli nie chcecie zostać poturbowani trzymajcie się odemnie z daleka. Mam nadzieje też, że nie postanowicie skrzywdzić moich znajomych, bo jeśli tak to szybko was znajdę, więc dobrze to przemyślcie.
- Nie będziesz nam rozkazywać.- stwierdził Bruno.
- Ja tylko was ostrzegłam.- odwróciła się chcąc odejść.
- Przepadnij!- zaśmiała się Vivian, rzucając w nią harcerskim nożem.
Już miał się zetknąć z ciałem dziewczyny, gdy ta go złapała w locie, wybiła się robiąc salto i rzucając ostrzem w jego właścicielkę. Wbiło się w jej bluzkę tuż przy ramieniu, przybijając ją do ściany. Stała sparaliżowana strachem. Edith jedynie się uśmiechnęła drwiąco i odeszła mówiąc:
- Następnym razem, jeśli w ogóle to nastąpi, nie będę już taka delikatna.
Grupa została sama otrząsając się ze wszystkich zdarzeń i próbując uwolnić towarzyszkę. Natomiast "czarownica" wróciła na oświetloną drogę. Zauważyła, że przez to wszystko rozdarła sobie spodnie.
- No świetnie!- zawołała poirytowana.- Cóż pewnie będę mogła coś pożyczyć od Mari, hihi!
Zaśmiała się, schowała w zaułku, założyła kostium i rozłożyła skrzydła. Włóczyła się wysoko nad pochmurnym niebem, aż do późnej godziny.
- Muszę chwilowo zapomnieć o przeszłości. Chociaż na jakiś czas.- szepnęła do siebie, a gwiazdy zamigotały radośnie.- Ty też tak myślisz? Ale bez obaw o tobie nigdy nie zapomnę.
Nie wiem czy nie jest nieco przesadzony, ale mam nadzieję, że się spodoba. Hihi :D