środa, 26 kwietnia 2017

CZĘŚĆ 3

Kolejna część  okazji 15 000 wyświetleń. Lecicie jak burza! :D

Rozmowa Marinette (Psycha)i Adriana(Fresa)

 Jest przerwa, Mari rozmawia z Aylą. Nagle podchodzi do nich Adrian.

- Hej dziewczyny! (Adrian)
- He-he-hej adriu... to znaczy drien.... to znaczy A-Adrian. (Marinette)
- Marinette możemy chwilę porozmawiać na osobności?
- Em... ja-jasne. *mocno mocno mocno czerwona*
- No to może usiądziemy się na najbliższej wolnej ławce?
- Yhym...*idzie za nim*
- Proszę usiądź pierwsza.
- *siada* To... co ... jak.... o czym chcia- chciałeś popro...znaczy.....porgoza... to znaczy poro-zmawiać?
- Spokojnie. Nie chcę ci zrobić krzywdy. 
W-wiem! Zna-znaczy ni-igdy bym nawet nie... nie po-pomyślała, że ty... taki cudowny.....znaczy nie! Znaczy się tak! Jesteś cudowny hehe... nie! um... po... po prostu zapomnij.
- To może najpierw coś na rozluźnienie: co tam u ciebie?
- Em... d-dobrze? T-tak myślę.
- To dobrze. Naprawdę. Możesz się przy mnie rozluźnić. Wiesz rozmawiałem dwa dni temu z Edith...
- W-wiem *spuszcza wzrok smutna*
Ej co się stało? Dlaczego jesteś smutna?
- Wiem co ci powiedziała...
- Posłuchaj. Wiem, że nie czujesz się komfortowo w tej sytuacji. Ja w sumie też. Ale to niczego nie zmienia. Lubię cię Mari. Naprawdę cię lubięJeżeli chcesz to może moglibyśmy się lepiej...
- Hum...*zaciekawiona mina*
- ...poznać. Jesteśmy przyjaciółmi, a tak naprawdę nic o sobie nie wiemy. Co ty na to?
- No... no wiesz t-to nie jest zły-y po-pomysł
Masz jakieś ulubione miejsca do których lubisz chodzić?
- Lubię kawiarnie koło wierzy Eiffla i też przysiadywać na schodach placu Trocadero i patrzeć na nią.
- Oki. Co ty na to, żebyśmy po szkole tam poszli?
- Ja z tobą? Naprawdę? O-okej *uśmiecha się szeroko*
- Jasne. W końcu dobrze by było byśmy się lepiej poznali nieprawdaż?
- Tak *podskakuje w miejscu*
- Ok. Idziemy od razu po szkole, czy mam przyjść po ciebie do domu?
- Musze zrobić jeszcze parę rzeczy, więc może lepiej po mnie przyjdź?
- Jasne. O której ci pasuje?
- Em.... około 15.00, może być?
-W porządku. Czyli jesteśmy umówieni?
- T-tak...
- Jeżeli chcesz to leć już do Ayli. Widzę to po twojej minie
- Oki. *odwraca się by pójść do przyjaciółki* 
- W takim razie do zobaczenia!
Tak. *odchodzi*

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Miraculum Rozdział XXV

Adrian wyszedł na miasto, żeby odpocząć trochę od szkoły, sesji, zajęć, Natalii i przede wszystkim od ojca. Był już wszystkim naprawdę zmęczony, ale musiał być posłuszny jeśli chciał chodzić do szkoły. Plagg, ku jego zaskoczeniu, cały dzień siedział cicho, nie odzywając się ani słowem. Zastanawiało go czy Kwami przypadkiem nie wyczuł jego kiepskiego humoru i postanowił mu dziś odpuścić. Teraz siedział spokojnie w wewnętrznej kieszeni jego koszuli. Zgiełk na drogach nieco go uspokoił. Może i jest to dziwne, ale kiedy innych ten pęd i harmider na drogach doprowadza do szewskiej pasji, to z nim jest wręcz przeciwnie. Relaksują go, pozwalają odbić się od ciszy, wypełnionego echem, wielkiego domu. Odetchnął głęboko, zatrzymując się na chwilę. Na jego twarzy pojawił się koci uśmiech, a silny podmuch przeczesał jego złotawe, blond włosy. Szmaragdowe oczy zalśniły, a on niepostrzeżenie ukrył się w jakiejś uliczce. Odchylił koszulkę, z pod której wyleciał czarny, kotopodobny stworek i spojrzał na niego wymownie.
- Wiem, wiem.- mruknął, z lekka niezadowolony.
- Plagg, wysuwaj pazury!- zawołał chłopak.
W mgnieniu oka stał się Czarnym Kotem. Wskoczył na najbliższy dach. Biegał w swoim stroju po całym Paryżu, czując jak jego zmartwienia ulatują, z każdym krokiem. Przystanął na jednym z domów i usiadł wygodnie. Miał przed sobą świetny widok na Luwr. Koło piramid zauważył znajomą postać. Zeskoczył w dół i wrócił do swojej zwykłej postaci. Podszedł do znajomej od tyłu.
- Cześć Marinette!- powiedział wesoło.
- A-adrian?!- zawołała zaskoczona.
- Widzę, że mocno cię przestraszyłem.- zaśmiał się, chcąc rozluźnić atmosferę.
- T-tak... znaczy nie! Nie, nie! Ani trochę!- zakłopotała się.
- Hihi.- zachichotał rozbawiony.- Co tu robisz?
- Em... pro-projektuję... takie tam... ba-azgroły.- stuknęła długopisem w zeszyt.
- Naprawdę?! Mogę zobaczyć?!- podekscytował się.
- Um...- spojrzała nie pewnie na notatnik, przygryzając wargę.- P-pewnie, t-tylko to... to nie... nie są jakieś super prace. Dużo lepsze ma twój ojciec, pewnie też dlatego, że jesteś świetnym modelem.- zamyśliła się na moment.- To znaczy nie mówię, że twój tata jest kiepski!- wybuchnęła.- Chciałam tylko pokazać w ten sposób jaki jesteś świetny i przystojny... eh... znaczy się... eee... proszę!- podała mu zeszyt, zakrywając nim swoją twarz.
Chłopak nieco zmieszany wziął w dłonie szkicownik i zaczął z ciekawością małego dziecka przeglądać kartki. Każda następna przewrócona strona powiększała uśmiech na jego twarzy.
- To jest świetne!- zawołał.
- N-naprawdę tak my-myślisz?- Adrian skinął głową.- D-dzięki...- zgarnęła niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Masz prawdziwy talent.- zatrzymał się na jednym z rysunków.- Czym się tu inspirowałaś?
Wskazał na kartkę. Dziewczyna nieśmiało zajrzała mu przez ramię. Szkicem, który tak zaciekawił chłopaka okazała się być czarna rozpinana bluza z dużą, zieloną, kocią łapą ma środku i doszytymi do kaptura niby kocimi uszami. Mari przypomniała sobie dzień, w którym ją zrobiła. To wtedy Kot uratował ją przed dzieciakami w uliczce. Miło wspominała tamten moment. Uspokojona szczęśliwym wspomnieniem, podjęła się rozmowy.
- Czarny Kot.- odparła trochę nie jasno, więc Adrian spojrzał na nią, domagając się wzrokiem dłuższych wyjaśnień.- Uratował mnie nie dawno... n-nie wiem czy wiesz... chciałam zrobić coś dla niego, a-ale trudno wymyślić coś dla kogoś kogo prawie się nie zna. Dlatego zrobiłam coś c-co by go reprezentowało.- zakończyła swój krótki wywód.
- Nieźle...- skomentował, wpatrując się w szkic jak zaczarowany.
- Em... a ty co tu robisz?- spytała.
Speszył się niezauważalnie.
- Przechodziłem... wracam z sesji!- wymyślił szybko.
- Pieszo?- była trochę zaskoczona, bo doskonale wiedziała, że zazwyczaj wraca ze swoim szoferem limuzyną.
- Eee... tak. Chciałem się trochę przejść. Rozprostować nogi i... takie tam...- powiedział pół prawdę, pół kłamstwo.- Chcesz może gdzieś ze mną się przejść?- zaproponował, zauważając sposobność do lepszego poznania przyjaciółki.
- Eee... t-to gdzie.- wydukała odwracając wzrok.
- Gdziekolwiek... do kawiarni, parku, kina, albo zwyczajnie na spacer. Na co masz ochotę!- zaproponował.
- Em...- zastanowiła się chwilę.- T-to w takim razie... ehem... chy-chyba wybiorę spa-cer.- odparła starając się uśmiechnąć tak aby wyglądać na mniej zadowoloną niż była.
- Świetnie! To dokąd idziemy?- spytał przystawiając się do jej boku.
- A czemu ja muszę decydować?- zadała pytanie płynnie i bez żadnych gniewnych nut.
Chłopak był zaskoczony, że mimo ostrego brzmienia jej wypowiedź uznał raczej za zachętę, a nie oburzenie. Zastanowił się jak to możliwe.
- Bo dużo lepiej znasz Paryż.- odparł zgodnie z prawdą.- Dlatego uważam, że mógłbym w ten sposób zobaczyć nowe rzeczy.
- Hihi i tu się mylisz.- rozluźniła się i przestała jąkać, co jeszcze bardziej zdezorientowało jego tok myślenia.- Ponieważ wiesz mniej, są pewnie miejsca które chciałbyś zobaczyć. Załóżmy, że chcesz zobaczyć Luwr, a ja zabiorę cię do parku...
- Ale my już jesteśmy pod Luwrem.- wtrącił się.
- Czysto teoretycznie.- powiedziała, po czym kontynuowała.- ... co będziesz wtedy z tego miał? Pewnie nic. W końcu nie będziesz zadowolony z tego co ci pokażę. Jednak jeśli to ty wybierzesz trasę, na pewno obejrzysz co tylko będziesz chciał, a ja również będę zadowolona, bo kocham całe to miasto, więc nie ważne gdzie mnie zabierzesz i tak będę usatysfakcjonowana.- zaśmiała się, zauważając zmieszaną minę chłopaka.
- Jesteś dużo mądrzejsza niż się zdajesz.- stwierdził wciąż lekko oszołomiony.
- To ma być komplement?- spytała zaczepnie.
- Pewnie.
Pomyślał, że teraz gdy przestała się jąkać, strasznie kogoś mu przypomina, nie miał jedynie bladego pojęcia kogo.
- To dokąd najpierw, panie przewodniku?- wyrwała go z zamyślenia.
Miał już gotową odpowiedź, ale była niemożliwa do wykonania. Miejsce, do którego chciał się udać było dostępne tylko dla niego i Biedronki, no i ewentualnie ludzi spuszczających się na linie z helikoptera, ale na to jeszcze chyba nikt nie wpadł.
- Wiesz, tak sobie pomyślałem...- zaczął.- ... że może pójdziemy do ciebie?
- Do mnie?!- zrobiła przerażoną minę.- Em...- błądziła wzrokiem we wszystkie strony jakby chciała gdzieś tam znaleźć odpowiedź.- M-mam straszny bałagan w pokoju. Wolałabym żebyś t-tego nie widział.- złapała się nerwowo za kark i wyprostowała niczym struna.
- Naprawdę?- powiedział zrezygnowanym tonem. Bardzo mu zależało, żeby ją odwiedzić, choć osobiście nawet nie wiedział czemu.- Wielka szkoda...- zamyślił się na chwilę.- A może poczekam moment, ty trochę tam sprzątniesz i będzie po problemie? Co ty na to?- zasugerował.
Popatrzył na niego niepewnie, zaintrygowana tym, że tak bardzo chciał do niej przyjść. Pomyślała, że Alya mogła mu coś nagadać, ale co by to mogło być? W każdym razie zachowywał się nieswojo, inaczej niż zwykle. Coś pewnie było na rzeczy.
- Możemy zagrać w Ultimate Mecha Strike III.- zaproponował, specjalnie dobierając ton swojej wypowiedzi na bardziej przekonującą.
I tu ją miał. Od razu an jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Doskonale wiedział, że uwielbia tę grę oraz, że jest w niej niepokonana, ale lubił patrzeć na jej "taniec zwycięstwa". Był komiczny i naprawdę wyrażał uczucia dziewczyny w niemal stu procentach.
- Noo~...- odezwała się.- Niech będzie! Ale zajmie mi to chwilkę, więc musisz być cierpliwy.
- Tak jest!- zasalutował żartobliwie.
Marinette od razu zidentyfikowała ten gest z Czarnym Kotem. Zastygła na moment czekając, aż usłyszy słowa typu "Moja Kochana" lub "Biedrona". Jednak szybko przypomniała sobie, że po pierwsze nie jest teraz w stroju Biedronki, a po drugie to Adrian stał przed nią, a nie ten uparty sierściuch. Ruszyła przodem kierując się do swojego domu. Weszli do piekarni głównym wejściem, ale od razu tego pożałowali. Sklep przechodził prawdziwe oblężenie, ledwo było można znaleźć miejsce by stanąć, a co dopiero przejść. Dziewczyna naprężyła mięśnie i twardym krokiem, taranem zanurzyła się w gąszcz ludzi, przy okazji torując drogę chłopakowi. Dotarłszy do lady zauważyła rodziców, biegających w tę i wew tę, szukając przysmaków, zamówionych przez klientów.
- Co się dzieję?- spytała, śmigającego koło niej ojca.
- Nie wiem córeczko. Nagle nasza piekarnia została oblężona!- zawołał i pobiegł po następne wypieki.
- No nieźle.- mruknął pod nosem Adrian, ale zauważył, że jego przyjaciółka miała zmartwioną minę.
Odwróciła się do niego w przepraszającym geście.
- Przepraszam!- powiedziała smutno.- Chyba nie damy rady dziś pograć. Muszę pomóc rodzicom.
- Ale dla mnie to nie problem.- odparł już wcześniej przygotowany na podobny obrót akcji.- Założę się, że przyda wam się jeszcze czwarta para rąk!- mrugnął do niej porozumiewawczo, zakasując rękawy.- Tylko mów co robić!
Na jej buzi pojawił się szeroki uśmiech, a w jej oczach dostrzegł jakby zapalające się i migające iskierki. Podobał mu się taki widok.
- Do roboty!- krzyknęła pokrzepiająco i zaczęła organizować, pracę w całym sklepie.
Chłopak był pod dużym wrażeniem. To nie była niezdarna, strachliwa i jąkająca się Marinette jaką znał dotychczas. Widział zupełnie nową wersję tej osoby: zdecydowaną, zorganizowaną, urodzoną liderkę. Gdy tylko chwyciła za stery, wszystko zaczęło iść o wiele sprawniej, mimo, że wcale dużo nie musiał robić. W tym szybkim i wesołym tempie w ciągu dwóch godzin zdołali przetrwać prawdziwy szturmy z nie lada sukcesem. Mama podeszła do córki.
- Dziękuję za twoją pomoc Kochanie.- powiedziała uśmiechając się do niej ciepło.- Dalej damy już radę. Weź swojego gościa i idźcie spędzić trochę czasu na zabawie.- pocałowała ją w policzek.
- Dobrze.- odparła, zdejmując fartuch, który wcześniej zarzuciła w pędzie na swoją szyję.- Adrian!- zawołała chłopaka, kierując się na zaplecze.
- Już, już!- odpowiedział, odkładając tacę z ciastkami, którą właśnie stawiał na wystawie.
Poszli razem do góry, wspinając się po jasnych schodach.
- Poczekaj momencik...- poprosiła, zatrzymując go przy tych prowadzących do jej pokoju.
Skinął jedynie głową, a ona szybko zniknęła w otworze, prowadzącym na poddasze. Usłyszał jak biega z kąta w kąt.
- Tikki szybko zdejmuj plakaty!- szepnęła do Kwami w swojej torebce.
Mały stworek bez słowa sprzeciwu, wyleciał ze swojej kryjówki i kilkoma sprawnymi ruchami wykonał zadanie. Natomiast dziewczyna w tym czasie pozbierała leżące na podłodze skrawki materiałów i schowała wszystkie zdjęcia, które wolała ukryć przed wzrokiem chłopaka do szuflady. Potem jeszcze tylko zmieniła tapetę w komputerze i zaprosiła go do środka.
- Dawno mnie tu nie było.- stwierdził rozglądając się po pomieszczeniu.
- Hm... racja.- stwierdziła wpatrując się w sufit.- Ostatnio chyba wtedy gdy razem mieliśmy reprezentować szkołę, co nie?
- Zgadza się.- uśmiechnął się szeroko.- Teraz żałuję, że nie przyszedłem wcześniej. Atmosfera w twoim domu jest naprawdę niepowtarzalna.
- D-dzięki...- powiedziała, czerwieniąc się delikatnie.
Usiedli przy biurku, a gdy chcieli sięgnąć po pady, złapali za ten sam, i znów, i znów, i tak kilka razy, aż wreszcie udało im się dostać je do ręki.
- To samo...- skomentowała Marinette i spojrzała na chłopaka nostalgicznie.
Wydało mu się, że nic go nie zaskoczy, ale jednak ku jego zdumieniu przez jego głowę przebiegła głośna i wyraźna myśl, że dziewczyna z którą miął właśnie zagrać jest naprawdę śliczna. Poczuł dziwne ukłucie w piersi, po czym na jego twarz wpełzł niechciany, ale mimo wszystko ledwo widoczny rumieniec. Coś stanęło mu kołkiem w gardle, utrudniając mu oddychanie oraz mówienie.
- T-tak...- odparł cicho.
Odpalili komputer i zaczęli grać z dużym zapałem, nie przerywając rozmowy. Gdzieś w tle przerzucały się żartobliwe przezwiska, a Tikki siedząc w swojej kryjówce za regałem książek przyglądała się szczęśliwej przyjaciółce. Widziała, że oboje naprawdę dobrze się bawią, choć byłoby lepiej, gdyby co 10 minut nie wchodzili do nich rodzice jej właścicielki. Chłopak wrócił do domu późno wieczorem, narażając się przez to na gniew ojca, ale nie przejmował się tym zbytnio. Zwyczajnie cieszył się chwilą, a w drodze powrotnej, tym razem już w swojej zwykłej cywilnej postaci, wciąż nie świadomie przywoływał w myślach uśmiechniętą twarz dziewczyny, jej śmiech i uroczy blask we fiołkowych oczach. Tylko jedno go nurtowało. Wydawało mu się, że skądś już doskonale to znał. Ale... skąd?

Wiem, że jakiś czas temu już powiedziałam, że wstawię ten rozdział, ale zaczęły się testy egzaminacyjne i wiecie, nie miałam też dużo czasu będąc w weekend na weselu kuzyna. Tak przy okazji, to raz jeszcze wielkie gratki dla ciebie! Dlatego bardzo przepraszam! A gratulacje, dla tych którzy pisali teraz kompetencje. Daliście radę! No i ogólne pozdrowienia ode mnie dla wszystkich! Psycha

piątek, 14 kwietnia 2017

CZĘŚĆ 2

Nowa część na 14 000 wyświetleń. Dzięki, że jesteście z nami.

Rozmowa Edith(Psycha) i Marinette(Fresa)

- Hej Mari!! (Edith)
Cześć Edith. Co tam? (Marinette)
Nic ciekawego. Nie licząc ratowania Paryża i w ogóle. Pewnie Tikki z boku karze ci iść spać.
- Tak, Tiki trochę marudzi ale raczej pozwoli mi z tobą porozmawiać. Przynajmniej nie będę jej gadała o Adrianie.
- Hehe. Wiesz muszę ci coś wyznać...
-  Co?
No właśnie chodzi o Adriana. Bo widzisz...Ja tak jakby....No.....Em.....
Powiedziałam mu, że jesteś w nim zakochana!
- Co?????!!!!!!!! Jak to????!!!!! Dlaczego??????!!!!!
- Em....ehehehe... Jakoś tak wyszło?
- Ale Aaaaaa~! O nieeeeee~!. Pewnie uznał mnie za jakąś wariatkę
- Nie, nie. Porostu się zdziwił.
- Teraz już na pewno się ze mną nie umówi.
- Czemu od razu snujesz taki smutny scenariusz.
- Przecież to oczywiste. Taki super chłopak jak on nigdy nie będzie z takim zerem jak ja.
- Marinette! Nie jesteś zerem! Jesteś utalentowana, mądra, śliczna, no i urocza! Poza tym nie wiem, ale może zapomniałaś o tym kto tu ratuje Paryż?!
- Biedronka. Nie ja tylko ona. Bardziej pasuje do Adriana.
- Ale Mari. Biedronka to ty! *daje jej porządnego kuksańca*
- Wiem. Ale dlaczego akurat mnie wybrali? Przecież ja się do tego zupełnie nie nadaję
- Nadajesz. Gdyby to nie była prawda, to wtedy wszyscy dawno byśmy już byli opętani przez Akumy.
Inna Biedronka też by sobie pewnie poradziła.
- Może i tak, ale teraz to ty nią jesteś.
- No tak ale...
- Żadne ale. Mari ja wiem, że to duża odpowiedzialność mieć jako jedyna zdolność oczyszczania ciem, ale jak dotąd idzie ci doskonale. Mogę powiedzieć, że rewelacyjnie.
- Dz...dzięki.
- *Uroczy uśmiech* No skoro się rozumiemy to może wyskoczymy na jakieś lody? Hym?
- Ok. *odwzajemnia*
- *Idą sobie*
- To dokąd pójdziemy?
- Hm... o może do tej nowej kawiarenki w pobliżu wieży Eiffla?
- Jasne.
- Yupi! *podskakuje wesoło*
- Byłaś tam już kiedyś?
- Nie w końcu jest nowa! Hihi...
- To skąd o niej wiedziałaś?
- Zderzyłam się dzisiaj z jej bilbordem hehe. *zażenowana*
- Haha. Czyli nie tylko ja mam ciągłego pecha?
- Najwyraźniej. Każdy jest czasem niezdarny. Wczoraj na przykład wpadłam na klucz ptaków, bo zapatrzyłam się na wieżę Eiffla!
- Hahaha, ale nic ci się nie stało nie?
- Nie... gorzej z kaczkami. No bo moje skrzydła są dużo silniejsze od ich i ciutkę je zwiało na wszystkie możliwe kondygnacje. Hihi...
- Hahaha. To faktycznie, biedne.
- *śmieje się razem z nią* Ważne że są całe i pewnie już daleko stąd... byle dalej ode mnie i moich wybryków.
- Tak. *dotarły do kawiarni*
- Jesteśmy! *wchodzą*
- Jakie chcesz lody?
- Em... jagodowe! Jeśli są oczywiście. To moje ulubione.
- Ok. To ja pójdę po lody. *poszła.*
- *nuci pod nosem czekając* Ale kolejka... są świeżakami na rynku, a już mają taki popyt. To się nazywa szczęście.
Adrian szedł sobie ulicą i pod wpływem impulsu wszedł do kawiarni. Nagle zobaczył Marinette oddalającą się od Edith. Niemalże natychmiast poszedł w jej stronę się przywitać.
A: Hej Edith! (Fresa)
E: Hejka Adri! *zaskoczona* Co tu robisz? (Psycha)
- Przechodziłem obok i pomyślałam, że wpadnę. A ty?
- Przyszłam z Mari na lody, dawno razem nie wychodziłyśmy, wiec stwierdziłyśmy, że to świetny pomysł.
- Co za zbieg okoliczności.
- Yhym... Wiesz... tak właściwie to mam do ciebie sprawę.
- Jaką?
- Bo widzisz Marinette ma niedługo urodziny... i pomyślałam, że... *pochyla się, ściszając głos do szeptu* możemy jej zrobić imprezę niespodziankę.
- Gdzie i kiedy?
- Um... w piekarni za trzy dni, albo może w parku... hm... restauracja nie byłaby lepsza? Nie to już oklepane... eh...
- Pomogę ci ze wszystkim, obiecuję.
- Dziękuje! W takim razie gdzie najlepiej je zrobić? Bo mam dylemat.
- Może w parku? Jest tam w końcu tyle wspomnień...
- Hm... tak słuszna uwaga. Super! W takim razie mogę cię prosić o przygotowanie zaproszeń?
- Zawsze do usług.
- Silly kitty.
- Edith błagam cię. Wiesz dobrze, że nie znam angielskiego.
Hihi. Dobra, dobra. Gadałeś ostatnio z Mari?
Nie. Nie miałem jeszcze okazji a ty?
- Tak. Powiedziałam jej, że ci powiedziałam, że się w tobie zakochała. Spanikowała.
- O mój boże!
Co?! Nie jestem dobra w utrzymywaniu sekretów!
Powiedziała ci coś cokolwiek?
- No... powiedziała tak w skrócie, że teraz ją pewnie znienawidzisz skoro wiesz.
- Dlaczego tak uważa?
Em... powiedzmy że lubi wyolbrzymiać problemy.
To znaczy?
- Załóżmy, że na przykład powie coś głupiego, to potrafi wymyślić całą dramatyczną powieść, na temat skutków tej wypowiedzi.
- O kurde.
Taaaa....
- W takim razie musi mieć niezłą wyobraźnię.
- Tak. Inaczej nie miałaby takich super projektów!
- Tu się zgodzę.
- A tak, co tam na patrolach? Bo dawno mnie na nich nie było.
- Patrole jak na razie przebiegają spokojnie.
- Supi.
- Jak myślisz mam z nią o tym porozmawiać?
- Nie wiem. Jeśli bardzo chcesz to może jutro w szkole? Tylko bądź delikatny nie chcemy zakumatyzowanej Marinette.
- Oczywiście. Tak samo jak ciebie i Biedrońsię nie chciałbym, aby Mari zakumatyzowano. 
- Yhym.
- Ale wiem, że to jest możliwe dlatego będę delikatny. Zwłaszcza, że to będzie trudna rozmowa.*patrzy na niego dziwnie* No co?
- Nic! Wiesz tak szczerze, nie że jestem przeciwna albo coś, ale co ty wiesz o Biedronce? Znaczy nie licząc jej wspaniałych umiejętności niezwykłej sympatii i tak dalej.
- Że jest miła, odważna i dobra. Każdego dnia poświęca się by ratować ludzi, a co?
- No bo wiesz ja tam bardziej cię widzę z Mari hehe.
- Dlaczego?
- Nigdy ci się nie zdażyło pomyśleć, że jest urocza, albo chociaż śliczna?
- No tak, ale...
- Ale?
- No wiesz, to jest moja przyjaciółka i w ogóle.
- "Po przyjaźni zawsze jest miłość", tak często się mówi w moich stronach.
- Wiem, ale ja kocham inną.
- Nie wnikam. Ja chciałam ci tylko uświadomić jeden fakt...
- Jaki?
- Nieświadomie zakochałeś się w niej już dawni temu.*odchodzi z tajemniczym uśmiechem na twarzy*
- Co? O czym ty mówisz?
- *chichocze cicho* Na razie! *macha ręką na pożegnanie, tłumiąc śmiech*
- Czekaj! O co ci chodzi?! *jedno wielkie wtf*

Adrian spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że już dawno powinien być w domu. Natychmiast się do niego udał.

M:*wróciła* Trzymaj. *podała jej, jej loda.* (Fresa)
E: Dziękuje *zaczyna jeść* A jakiego ty masz? (Psycha)
- Truskawkowego.
- Też dobre. *podskakuje*
- *Uśmiecha się.*
- Hej a może przysiądziemy sobie na placu Trocadero i popatrzymy na nocne miasto z tego przytulnego miejsca?
- Jasne *wyszły i poszły na wcześniej wspomniany plac.*
- Ach~ jak pięknie! *zachwycona mordka jak z typowego anime*
- Prawda? Paryż nocą wygląda cudownie.
- Yhym. Żałuję że się tu nie urodziłam. Naprawdę zapiera dech w piersiach.
- W Polsce nie macie takich widoków?
- No właściwie to pewnie są, ale ja urodziłam się w skromnym miasteczku i nigdy go nie opuszczałam więc rozumiesz...
- Rozumiem, ale czy tam nie było jakiś pięknych widoków?
- Może... *powiew wiatru* Brrr... robi się chłodniej. Powinnaś wracać.
- A co z tobą?
- Nie martw się, ja mam tylko kawałek drogi stąd więc cię odprowadzę. Jeśli chcesz...
- Em ok.
- Super!
- To co idziemy?
- Yhym *biegnie kawałek*
- *Biegnie za nią, żeby dotrzymać jej kroku.*
- Łiiii~! *zjeżdża po poręczy*
- *Cieszy się na widok szczęśliwej przyjaciółki.*
- O już jesteśmy. Jaka szkoda. Chciałam się jeszcze z tobą powygłupiać po drodze.
- Będzie na to jeszcze wiele dni i nocy. *zaśmiała się.*
- E... ale nie koniecznie tak świetnych jak ta.
- Skąd ta pewność?
- Intuicja...
- Coś się wydarzy?
- Nie sądzę... to raczej będzie coś z mojego powodu, że nie będzie już tak cudownej okazji, ale cóż... *chwila ciszy* Ta ja znikam papa!
- Ale o co chodzi?
- Nic... *wzbija się lekko nad ziemię* Kolorowych snów! *odlatuje nie czekając na odpowiedź*
- *Nie wie co ma o tym myśleć*

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Postacie

Hejka!
Wiem, że trochę na to za późno, ale postanowiłam wstawić posta, w którym krótko opiszę najważniejsze postacie, które wymyśliłam i mam zamiar dodać do mojego fan-fiction. Także proszę bardzo.

Edith Ombre/Wrona:
zazwyczaj miła i koleżeńska. Na jej twarzy zawsze gości uśmiech, jednak gdy wymaga tego sytuacja potrafi stać się przerażającą i wredną chłopczycą, która nie wie co to strach. Stara się zawsze zachowywać zimną krew i przyjmować wiadomości ze spokojem oraz uśmiechem na twarzy, bez względu jak straszne by były. Bezpieczeństwo innych zawsze stawia ponad własne, co często doprowadzało i doprowadza ją do bliskich spotkań ze śmiercią. W kostiumie jej osobowość przeważnie jest taka jak zwykle, choć bardziej nastawiona na wersje chłopczycy.
Później: Zakochana w Avan'ie/Żółwiu. Wie kim są wszyscy superbohaterowie.
Postacie pojawiające się wraz z ciągiem akcji:
Alicja Ombre:
Młodsza o rok siostra Edith. Totalne przeciwieństwo siostry. Spokojna, cicha i poważna. Ich przeszłość jest zawiłą historią, nadzwyczaj trudną do zrozumienia. Edith nielubi o niej wspominać.
Avan Price/Żółw:
gadatliwy oraz bardzo ciekawski. Zakochuje się w Edith od pierwszego wejrzenia. Początkowo zachowuje się zwyczajnie, ale z czasem staje się wobec niej nadopiekuńczy co też doprowadza ich do częstych kłótni. Jest osobą uprzejmą, która jednak lubi narzucać innym swoje opinie. W kostiumie jest bardziej skryty i cichy, oraz spostrzegawczy. Potrafi szybko zrozumieć sytuację, nawet gdy dołączy do drużyny dopiero w połowie walki.
Michael Krum:
złośliwy i zagadkowy. Jak Edith stara się - swoją drogą to nieudolnie - "ukrywać emocje". Jest obsesyjny na punkcie rywalizacji z dziewczyną, za wszelką cenę chcę ją pokonać w walce. Lubi także dokuczać innym, a jego największą ambicją jest zrzucenie z pozycji Pierwszego - najwyższego i najważniejszego człowieka w drabinie hierarchii takich jak on i Edith. Podobnie jak Avan, z czasem się w niej zakochuje. Wygląda dużo młodziej niż ma w rzeczywistości.
Beatrice Sol:
wredna i wścibska blogerka. Kuzynka Alyi. Nie znosi Edith, która jest dla niej jak smaczny kąsek dla lwa, pełna sekretów, których nie pozwala za wszelką cenę odkryć. Niemal natychmiast zaprzyjaźnia się z Lilą i razem uprzykrzają życie jej i Marinette.
James Bonnet:
zawadiaka, szukający guza gdzie się da, playboy, uważający się za ideał na świecie narcyz. Gdy tylko ma okazje stara się poderwać Marinette, ale jak wszyscy wiedzą jej serce dawno należy już do Adriana.
Dawid:
Tak zwany Pierwszy. Potężny niczym pięciu mężczyzn. Wybuchowy, można nawet powiedzieć, że szalony, ale jednocześnie genialny. Pewny siebie, lekceważący każde zagrożenie, nie bierze nikogo prócz samego siebie na poważnie.
Laura:
delikatna, wrażliwa i bardzo piękna. Jest żywym przykładem dziewczyny z czasów średniowiecznych. Swoim stylem wypowiedzi oraz ubiorem, połączonym z jej zgrabnymi i dopracowanymi ruchami, jak u profesjonalnych aktorek, z łatwością potrafi przenieść rówieśników do zamierzchłych czasów. Od początku jest nienawidzona przez Edith.
To też rekompensata za to, że nie było dawno żadnych postów.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Minął już Rok!

Hejka!
Minął już caluśki rok odkąd przyłączyłam się do Bloga Fresy i zaczęłam pisać swoje opowiadanie. Na początek chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytają moje posty i rozdziały. Jestem naprawdę wdzięczna, bo wiem, że nie pisze w sposób super-świetny. Dziś z okazji rocznicy postanowiłam wstawić coś zupełnie z innej beczki, nie związanego z Miraculum, ani postaciami z mojego op. Można nazwać to czymś w rodzaju One Shot'a. Zatem zachęcam do przeczytania.

„To nie musi być mój los!”

- Nie chcę iść do tej przeklętej szkoły! - krzyczał niski, trochę otyły chłopak. - Nigdy w życiu!
- Synu, proszę. - odezwał się spokojnie rosły mężczyzna z czarnym wąsem. - Byłeś tam tylko raz od czasu naszej przeprowadzki.
- Dokuczają mi! Nie mam zamiaru tego znosić! - wołał dalej, zachowując się jak małe dziecko.
- To nie powód by tam nie iść.
Powiedzieli, że jestem gruby, przezwali mnie asfalt, bo mam ciemną karnację, a do tego wyrzucili moje drugie śniadanie do kosza! Myślę, że to dość powodów!
- Gdybyś się za siebie wziął nie musiałbyś wysłuchiwać tego typu komentarzy! - mężczyzna stracił całą swoją cierpliwość i skierował się do drzwi. - Idziesz, a to moje ostatnie słowo. - wyszedł trzaskając drzwiami.
Nazywam się Łukasz Szus. Mam 15 lat i właśnie przeprowadziłem się do Magnolii. Jestem fanem słodyczy i łyżwiarstwa figurowego. Ojciec zapisał mnie do szkoły z internatem, ale po pierwszym dniu z niej uciekłem przez prześladowców. Tydzień temu rozmawialiśmy o tym, że chciałbym się przenieść, ale on mnie nie słucha, więc zaczynam myśleć, że w ten sposób chce się mnie pozbyć... ale to tylko przypuszczenia.
- Chłopcze czemu nie notujesz? - pyta kobieta, która nagle wyrosła za moimi plecami – nauczycielka fizyki.
- Pani wybaczy... - odpowiadam, wytrącony z zamyślenia. - Moje myśli na moment odpłynęły.
- Uchm... - wzdycha potwierdzająco. - To może skupisz je, rozwiązując zadanie znajdujące się na tablicy? - wskazuje na nią długopisem, trzymanym w ręce.
Wzdycham jedynie i wstaję od niechcenia. Moja ławka i tak jest zniszczona, więc nieprzyjemnie się przy niej siedzi, zwłaszcza gdy rękawy haczą się o poszarpane boki.
Podchodzę do białej, gładkiej tablicy i biorę czarny pisak do ręki. Przyglądam się uważnie zadaniu, dokładnie odbijając, każde jego polecenie w głowie.
- Mógłbyś już zacząć? - niecierpliwi się nauczycielka.
Przykładam flamaster do jasnej powierzchni, po czym z zaskakującą, nawet dla mnie, prędkością rozwiązuje ćwiczenie. Odwracam się, kładę pisak na biurku pani magister i ze znudzonym wyrazem twarzy wracam na swoje miejsce. Fizyka to mój konik, nie było mowy o pomyłce w tak prostym zadaniu, więc nawet nie czekam na wyrażenie opinii przez nauczycielkę. Ona jednak nic nie mówi, tylko patrzy zdziwiona na moje obliczenia. Chwilę później dzwoni dzwonek, więc wszyscy zbierają się do wyjścia. Robię to samo, napotykając przy tym wiele wrogich spojrzeń. Najwyraźniej będę musiał do tego przywyknąć.
- Czemu akurat ja? - szepczę do siebie.
Zarzucam plecak na prawe ramię, kierując się do wyjścia.
- Łukasz! - słyszę głos fizyczki – panny Sędłak.
- Słucham. - odpowiadam, zwracając się w jej stronę.
- Możesz mi powiedzieć skąd wiedziałeś jak rozwiązać to ćwiczenie? - wskazuje skinięciem głowy na tablicę.
Jest młoda jak na nauczycielkę. Ma może około dwudziestu pięciu lat, długie, falowane blond włosy, brązowe oczy i mnóstwo piegów, które tylko ją odmładzają. Przede wszystkim jest szczupła i wysoka, choć jej charakterek poważnej i rzeczowej magister, ani trochę do tego nie pasuje.
- Zwyczajnie. - wzruszam ramionami. - Przecież tego uczyła nas Pani przez ostatnie dwa dni.
- Tak... - potwierdza, ale wciąż widzę w jej spojrzeniu cień podejrzliwości. - Dobrze, możesz iść.
- Do widzenia. - żegnam się uprzejmie, ale nie otrzymuję odpowiedzi.
Wychodzę na korytarz, kierując się w stronę sali, w której miałem mieć następną lekcję. W połowie drogi zatrzymują mnie dwie dziewczyny z mojej klasy – Monika i Asia.
- Asfalt! - zaczyna Monika.
- Daj zadanie z polaka! - dokańcza Asia.
- Nie. - mówię i omijam je szerokim łukiem.
Łapie mnie za ramię. Staję, chwytam jej dłoń i zdejmuję ją z siebie.
- Jeśli nam nie pomożesz to Monika powie swojemu chłopakowi, żeby cię zmusił.- zagroziła. - A wiesz już co to znaczy.
- Wiem. - odpowiadam podwijając rękaw bluzy, pokazując siniaki na przedramieniu. - Jednak moja odpowiedź się nie zmienia. Nawet, gdybym wał dał spisać, to Konrad ze swoją bandą i tak by mnie zbił, więc... cześć. - kończę, odchodząc.
Wcześniej przez jakiś czas nabierałem się na te ich gadkę, wmawiając sobie, że tym razem dotrzymają słowa. Teraz jednak jestem świadom, że ze względu na mój wygląd, nic się nie zmieni.
Biorąc pod uwagę, że zanim dziewczyny zdołają znaleźć tego dryblasa minie trochę czasu, to prawdopodobnie nie zdążą do dzwonka i oberwę na następnej przerwie, Czeka mnie kolejna lekcja przesiedziana jak na szpilkach. Świetnie!
Łapię za klamkę drzwi, wchodzę do sali i ze zdumieniem stwierdzam, że nie jestem pierwszy. Na samym tyle, pod oknem, w ławce siedzi już Rafał Pawlak. Spogląda na mnie dziwnie, po czym odwraca wzrok do szyb, aby wyjrzeć na zewnątrz. Macham zrezygnowany głową i siadam w pierwszej ławce przy ścianie. Wypakowuję książki, po czym podpieram podbródek dłonią i myślę nad tym co wymyślą tym razem te gagatki. Czuję pulsujący ból koło skroni. Za dużo rzeczy naraz. Wyciągam kartkę i zaczynam rysować, żeby trochę odciążyć umysł z niepotrzebnych pomysłów. Gdy mój obrazek był już niemal skończony, słyszę za sobą kroki. Rafał podchodzi do mojego stolika. Szykuję się już na przyjęcie jakiejś obelgi albo ciosu. On jednak nachyla się jedynie przez moje ramię i spogląda na mój szkic, łyżwiarza wykonującego potrójnego axel'a.
- Łał! - jego zachwyt nie był udawany. - Sam to narysowałeś? - pyta trochę nieśmiało, z tego co zauważyłem.
- Ta... - odpowiadam, zwracając się w jego stronę.
- Niesamowite! - mówi wyraźnie podekscytowany.
Czegoś chcę, na pewno. Po co z innego powodu być dla mnie miłym. Pewnie chodzi o zadanie lub o podpowiadanie na teście.
Dalej za mną stoi i uważnie przygląda się mojej pracy.
- Masz do mnie jakąś sprawę? - sam słyszę w swoim głosie poirytowanie, choć nie chciałem, żeby tam było.
- Eee... - wydaje się zaskoczony. - Nie...
- To dlaczego jesteś dla mnie przyjazny? - postanawiam na niego spojrzeć.
W ten sposób łatwiej mi będzie określić czy kłamie.
- Eh... - zaczął. - T-tak o?
- Nie wiem, czy tylko udajesz, ale coś ci powiem. - chowam rysunek do teczki. - Nie chcesz się ze mną zadawać. Jestem raczej osobą, która sprowadziłaby na ciebie jedynie kłopoty, więc wybacz moją nieuprzejmość, ale mógłbyś mnie unikać?
Spodziewam się, że to go do mnie zrazi. Nie trzeba mi niczyjej litości czy współczucia. No i Rafał nie wydaje się osobą, która dałaby radę znieść tyle co ja. Zawsze będę w tym bagnie sam. Taki już mój los.
- Nie powinieneś zamykać się na ludzi. - mówi całkowicie mnie szokując i odchodzi na swoje miejsce.
Na raz brzmi dzwonek, nie pozwalając mi na odpowiedź. Do klasy szybko schodzi się reszta uczniów razem z nauczycielem. Rozpoczyna się kolejna lekcja, kolejne nieprzyjemne oczekiwanie, kolejny napływ okropnych myśli, kolejne przygotowanie na ból. O ile w ogóle można coś takiego zrobić. Minuty lecą mimo moich błagań.
Ciekawe jak czują się prześladowcy, szykujący się na spranie jakiegoś kujona. Zawsze mnie to gryzło. Może mają taki lekki zastrzyk adrenaliny, albo czują ulgę i satysfakcję? Bynajmniej nie mam zamiaru sprawdzać tego przez doświadczenie. Za dobrze wiem, jak to jest być ofiarą, żeby móc jeszcze zrobić coś podobnego innej osobie, która w sumie nic nie zrobiła. I kolejne pytanie... czemu w ogóle są tacy ludzie jak Konrad i jego banda? Przecież niczego im nie brak. Ani wyglądu, ani wzrostu, ani super ciuchów, ani pieniędzy, ani znajomych i adoratorek. Czego tu chcieć więcej? Czasem to nawet jest mi ich żal, bo nie umieją poprawnie wyrażać swoich uczuć. To ich irytuje, więc muszą się na kimś wyżyć. Padło na mnie. Za co? Serio, chyba za wszystko, albo nic, bo nie potrafię niczego wymyślić. Żenada! Kompletna lipa!
Idę korytarzem prowadzącym do wyjścia. Jeśli mam być poturbowany to przynajmniej nie przy wszystkich, choć i tak już jestem pośmiewiskiem. Może za łatwo się poddaję, ale co ja mogę przeciw pięciu, wyższym ode mnie przynajmniej o głowę osiłkami? Chyba nic.
Otwieram szklane drzwi prowadzące na boisko za szkołą. Uderza mnie chłód styczniowego przedpołudnia. Wszędzie leży biały śnieg nienaruszony niczyją stopą. Przechodzę kawałek, żebym nie był widoczny z żadnego okna i opieram się o ścianę. Mój oddech zamienia się w biały obłoczek. W sensie fizycznym powinienem powiedzieć, że woda wydalana z mojego organizmu podczas wydechu, zamarza, po zetknięciu się z chłodniejszym powietrzem, ale to już nie brzmi tak ładnie.
Dobiega mnie skrzypienie śniegu stamtąd skąd przeszedłem.
- Są... - szepczę do siebie.
Zdejmuję plecak i rzucam go w świerki stojące murem przy płocie. Nie chcę, żeby znaleźli moje rysunki i porozrzucali je po szkole. Kątem oka dostrzegam, że już mnie znaleźli i kierują się w moją stronę – brakuje jednego z nich, Eryka. Pierwszy dopada mnie Patryk, który właściwie nie jest wiele chudszy ode mnie. Chwyta moją bluzę pod szyją i przyciska do ściany.
- No cześć! - odzywa się Wiktor jak zwykle żując gumę. - Czekałeś na nas? Jak miło.
Nie odpowiadam, wbijam jedynie wzrok w ręce zaciśnięte na moim ubraniu. Czuję, że jeśli na nich spojrzę to się rozpłaczę. Myślałem, że już przywykłem do tego typu rzeczy... znów się mylę. Słyszę jak mój oddech przyspiesza, a serce wali jak szalone. Boję się! I chcę, żeby ktoś mi pomógł!
Zacieśniają wokół mnie krąg i wybierają kolejno co, kto i kiedy będzie robił. Dawid cały czas obserwuje moje ruchy, abym nie mógł uciec. Jestem w ciemnej dziurze! Nie zwieje im! Mam ochotę wrzeszczeć tak głośno, aż pękną im bębenki! Tak ma być już zawsze?
Patryk puszcza mnie i wymierza mi pierwszy cios w twarz. Słyszę głośne plaśnięcie, ale nie czuję bólu. Co? Otwieram oczy, by rozeznać się w sytuacji. Obok mnie stoi...
- Rafał!? - wyrywa mi się zdziwiony, a za razem radosny okrzyk.
- Hejka! - wita się z szerokim uśmiechem.
Zauważam, że przytrzymuje pięści Patryka, siłując się z nim w pocie czoła.
- Co tu robisz? - pytam całkowicie zapominając o reszcie oprychów.
- Pomagam eh... - zgina na moment łokcie pod naporem przeciwnika. - Nie widać?
Jestem kompletnie zaskoczony, ale zapełnia mnie miłe i przyjemne uczucie chwilowego bezpieczeństwa. Nagle potężny i dobrze znany mi cios Wiktora uderza go w brzuch. Syczy i upada obok mnie. Coś we mnie pęka. Jakaś bariera, która trzymała za sobą drugą część mojej osobowości. Zamiast jeszcze bardziej się bać, czuję jak wrze we mnie krew, napędzając do działania. Podkaszam Dawida, który pada na Konrada i pomagam wstać Rafałowi. Jeszcze trochę widać, że jest obolały. Zaczynam biec. Banda orientuje się w sytuacji szybciej niż bym tego chciał. Wiktor niemal nas dogania. Spycham Pawlaka na bok. Wiem, że i tak pobiegną za mną, nie ruszą go skoro to mnie chcą dopaść. Ślizgam się na zamarzniętych kałużach. Ciężko mi złapać równowagę, więc trochę zwalniam. Okrążam cały budynek zostawiając tamtych w tyle. Może i jestem gruby, ale mojej szybkości na lodzie nikt nie dorówna. Tak właściwie, to dziwne, że się pode mną nie zarwał. Będę o tym myślał później, na razie priorytety.
Wpadam przez główne wejście do środka, przebiegam korytarz i znów jestem na tyłach. Rafał moim plecakiem w ręku kieruje się do drzwi. Pewnie widział, jak go wrzucałem między świerki. Rozglądam się, szukając jakiegokolwiek śladu chłopaków, ale nigdzie ich nie widzę. Biorę swoje rzeczy i ciągnę go za sobą do szkoły. Zdyszani wpadamy jak burza do gabinetu pielęgniarki. Kobieta patrzy na nas dziwnie, więc wyjaśniam jej zwięźle sytuacje. Zajmuje się poturbowanym, a ja wyglądam ukradkiem za drzwi. Ciężko mi uwierzyć, że udało nam się uciec. Coś musiało im się stać, bo na pewno nie odpuścili. Moje serce wali jak szalone, a nogi są zwiotczałe od biegu. Jednocześnie okropne i wspaniałe uczucie. Udało się! Pokonałem ich! Nie wierzę! Właśnie zobaczyłem, że nie musi tak być, to nie musi być mój los! Stawiłem czoła oprawcom. Wszystko dzięki Rafałowi. A może zawsze potrafiłem to zrobić? Jedynie był mi potrzebny impuls do działania. To dzięki niemu! Ciekawe, czy po tym wszystkim zechce zostać moim przyjacielem.
Dostaję szklankę wody, a po chwili wychodzimy z pokoiku na kolejną lekcję. W klasie siadamy obok siebie, a przechodzący koło nas rówieśnicy obrzucają mojego nowego sojusznika wrogim spojrzeniem.
- Hej! Nie zaczęliśmy dobrze naszej znajomości. - szepcze do mnie z boku Pawlak. - Rafał. - wyciąga rękę w moim kierunku.
- Łukasz. - mówię, ściskając jego dłoń z szerokim uśmiechem. - Miło mi!
W tym momencie stał się najważniejszą osobą w moim życiu, dzięki której wybiłem się z dna i poszybowałem w kierunku gwiazd dalszych, niż najodleglejsze galaktyki.