wtorek, 30 maja 2017

Miraculum Rozdział XXVIII

Edith poczuła ciepłe promyki na swoim ramieniu. Wstała z sofy najciszej jak potrafiła i wyjrzała przez okno. Na ulicach wciąż stały kałuże, rozbryzgiwane przez pojedyncze samochody, więc można było się domyślić, że padać przestało wcale nie tak dawno. Uchyliła zasuwę i do pokoju wpełzł przyjemny podeszczowy zapach, całkowicie strącając z jej powiek sen. Pomyślała, że lepiej będzie jak pójdzie się odświeżyć nim Marinette się obudzi, bo w tedy narobi tylko zamieszania. Obróciła się lekko na pięcie, pozostawiając okno uchylone i skierowała się do łazienki. Kiedy była w połowie drogi, nagle przed jej stopami wyrósł plecak przyjaciółki. Chciała go szybko wyminąć, ale i to nie pomogło. Nogi całkowicie jej się poplątały, po czym runęła na podłogę. Nie chcąc zrobić hałasu, prędko rozłożyła skrzydła, ratując się przed zderzeniem z ziemią. Niestety i ten pomysł zakończył się, rumorem. Zapominając, że nie jest na zewnątrz, pozwoliła swoim skrzydłom na całkowitą samowolkę, a natomiast one strąciły piękny, ozdobny wazon z przekwitającym już bzem, którego wcześniej nie widziała. Rozległ się głośny trzask i barwne szkło rozbiło się na mnóstwo drobnych kawałeczków, naznaczając podłogę wodą i kwiatami. Marinette zaczęła wiercić się w swoim łóżku, a Edith przejęta całą sytuacją zamarła w bezruchu, modląc się, aby się nie obudziła. Jednak i tego los nie chciał jej podarować. Dziewczyna wygrzebała się z pod ciepłej pościeli, po czym ledwo otwierając oczy ogarnęła cały pokój wzrokiem. Zauważywszy całą sytuację, złapała się barierki, podciągnęła i ześlizgnęła po schodkach. Nie wyglądała na zbyt przejętą stratą. Stanęła przed kałużą, ziewając przeciągle.
- Skooocze pooo ścierkę.- mruknęła, przeciągając się.
Czarnowłosa spostrzegła jednak jej bose stopy i fakt, że zaraz wejdzie w rozbite kawałki wazonu. Owinęła ją niezdarnie skrzydłem, po czym przeniosła ją kawałek dalej.
- Lepiej nie.- szepnęła.- Jesteś całkowicie nieprzytomna. Zajmę się tym.- spojrzała zażenowana na zrobiony przez siebie bałagan.- A ty wracaj do łóżka, zombiaku!- zażartowała widząc szare kółka pod jej oczami.
- I kto to... łaa~ch... mówi.- powiedziała wskazując na nią.
Spojrzała do lusterka, gdzie zobaczyła swoje podkrążone oczy, bruzdy i rumieńce. Całkowicie się zapomniała! Szybko narzuciła na twarz swój uśmiech, ostudzając przyjaciółkę.
- Dobra. Jak to załatwię to też wracam do wyrka, w końcu mamy weekend, można dłużej pospać.- zachichotała cicho.
Mari odpowiedziała jej zaspanym uśmiechem i skierowała się z powrotem do łóżka, skąd z kolei nadleciało jej Kwami. Zatrzymała się nad głową Edith, po czym wskoczyła w gąszcz piór na jej skrzydłach.
- Są takie mięciutkie, że aż chcę się spać.- ziewnęła i zasnęła.
- Hihihi... wiem.- szepnęła, choć wiedziała, że ta już jej nie słyszy.
Strzeliła palcami, dokładnie ustalając co musi zrobić.
- Dobra, do roboty!- pokrzepiła samą siebie.
Na początek użyła magicznego uścisku i zebrała w nim rozlaną wodę, którą później wlała do pierwszego lepszego, doniczkowego kwiatu. Następnie ostrożnie, uważając na odłamki, pozbierała rozsypane bzy. Poczuła ich wspaniały zapach, jej ulubiony, przez co zatraciła się w nim na dłuższą chwilę, oczami wyobraźni widząc swój rodzinny dom. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, więc szybko ją starła i położyła kwiaty na biurku przyjaciółki, przy okazji znajdując pod nim kosz. Wzięła go i położyła na jednej z prostokątnych ścianek. Przytrzymując go, ustawiła skrzydło pod odpowiednim kontem i zamiotła nim odłamki rozbitego wazonu do kosza z gorliwą dokładnością. Zawiązała worek na śmieci i odstawiła go w kąt. Marinette przekręciła się w jej stronę, słabo otwierając oczy. Zobaczyła, że już posprzątała, więc uśmiechnęła się lekko, gestem nakazując jej wracać do snu. Posłusznie wróciła na sofę, wbijając beznamiętnie wzrok w sufit.
- Przydatne...- mruknęła jeszcze Mari.
Tikki wciąż spała schowana w piórach Edith, więc nie mogła ich schować, choć było jej nie wygodnie. Nie chciała budzić tak uroczo śpiącego stworzonka. Potem wpadła na świetny pomysł. Położyła się na jednym ze skrzydeł, uważając aby jej nie przygnieść, a drugim posłużyła się jak kocem. Przypomniała sobie jak niegdyś bardzo często leżała w takiej pozycji. Czuła się wtedy bezpieczna, wśród miękkiego, ciemnego azylu, odgradzającego ją od wstrętnej rzeczywistości. Gdy zmrużyła oczy poczuła jak jej ciało po raz pierwszy od tak długiego czasu, całkowicie się odpręża i bez usilnych starań zapada w sen. Nim się obejrzała już dołączyła do przyjaciółki w sennej utopi.
* * *
Ocknęła się koło południa. Poczuła palące ciepło na policzku, domyślając się, że to ostre promienie południowego słońca. Usiadła wolno, na raz szukając wzrokiem małej, czerwonej Kwami, której nie było przy niej. Rozejrzała się chwilę, ale oczy wciąż zaćmiewało jej senne marzenie. Przetarła twarz i klepnęła parę razy, na szybsze rozbudzenie. Spojrzawszy w dół zobaczyła Tikki ukrytą w piórach Edith, z rozkoszną, śpiącą minką. Natomiast jej przyjaciółka przez sen wyglądała groźnie i nieprzyjemnie, jak gotowy do kontrataku drapieżnik, a opatulające ją skrzydła kryły w sobie tajemnicę jej istoty. Wrażenie to było tak intensywne, że zakręciło jej się w głowie. Zeszła ostrożnie z łóżka, chcąc udać się do łazienki, ale ciekawość wzięła górę i skończyła klęcząc przy sofie, przyglądając się z zaciekawieniem wyrazowi jej twarzy. Pomyślała, że może śni się jej jakiś koszmar, czy coś w tym stylu. Wzrok Mari zatrzymał się na czarnym pierzu, okrywającym Edith. Było lśniące, równo ułożone, sprawiało wrażenie bezpieczeństwa, azylu oraz wydawało się miękkie jak puszek. Postanowiła to sprawdzić, więc ostrożnie przesunęła po nich opuszkami palców, wyczuwając delikatne kształty pojedynczych piór. Zastanowiła się czy przyjaciółka tak bardzo o nie dba, czy są takie z natury. Wstała, podśmiechując się do swoich myśli, po czym poszła do toalety, zamykając drzwi jak najciszej potrafiła. Trzask przekręcanego klucza, nagle wyrwał Edith ze snu. Zerwała się jak poparzona i zaczęła się panicznie rozglądać. Uświadomiwszy sobie, że jest w pokoju Marinette z nieukrywaną ulgą na twarzy opadła na poduszkę. Spojrzała na godzinę w telefonie, stwierdzając, że pora się zbierać. Wyciągnęła delikatnie Tikki, ze swoich skrzydeł i położyła ją na sofie, po czym zgrabnie zmieniła je na powrót w tatuaż na plecach. Znalazła swoje wczorajsze rzeczy i szybko, korzystając z nieobecności przyjaciółki, włożyła je na siebie. Wyszła przez okno na balkon, gdzie rozejrzała się po okolicy. Musiała porządnie sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu. Mimo ciepłej pogody ruch był niewielki, albo to może właśnie przez nią? Tak czy siak miała szczęście. Jedną ręką chwyciła się barierki, by po chwili wybić się i nad nią przeskoczyć. Poleciała w dół na chodnik, spowalniając nieco upadek mocą powietrza. Skrzywiła się gdy impuls, nazywany potocznie "mrówkami", przebiegł po jej całym ciele.
- Auć...- syknęła podskakując na jednej nodze.
Pobiegła przed siebie, nie chcąc się spóźnić - niedługo zaczynała się jej zmiana.
* * *
Nastał już wieczór oraz czas na spotkanie w kinie. Adrian szybko zebrał swoje rzeczy i poszedł się przebrać.
- Zaraz się spóźnię!- jęknął, zagęszczając ruchy.
- W takim razie nie mogłeś odpuścić sobie tego wypadu na miasto, wiedząc, że masz sesje dziś, a nie jutro?- wygarnął mu Plagg, zmęczony ciągłym marudzeniem i brakiem sera.- Przez to ja też cierpię. Jestem głodny.
- A ty tylko o tym śmierdzącym camembercie.- odgryzł się chłopak, szukając portfela.
- Śmierdzą to twoje trampki...- odpyskował dumny z samego siebie.- A mój ser ma po prostu zapach dojrzałości. Podrzędni koneserzy tego nie zrozumieją.
- Ta, jasne.- odburknął, rzucając mu kawałek przysmaku.
Kwami połknął go w mgnieniu oka, robiąc zadowoloną minkę. Blondyn pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
- Plagg, wysuwaj pazury!- zawołał.
Już jako Czarny Kot, wyskoczył przez okno swojej łazienki, lądują na pobliskim drzewie. Otrząsnął się z liści i skoczył na dach najbliższego budynku. Przeskakiwał dłuższe odległości za pomocą swojego kija, dzięki czemu w moment znalazł się w pobliżu kina. Wbiegł do jednego z zaułków, po czym nawet się nie rozglądając, powiedział:
- Plagg, detransformuj mnie.
Biegł dalej w swojej cywilnej postaci, gdy nagle uderzył w coś twardego, ale zarazem miękkiego w dotyku. Odrzut był tak silny, że powaliło go na ziemię, przez co zdarł sobie łokieć. Oczy zaćmił mu przenikliwy, ale krótkotrwały ból, a nad jego głową rozległ się tłumiony chichot, który skądś już doskonale znał.


I jest kolejny. Tradycyjne przepraszam za brak rozdziałów w ostatnim czasie.

poniedziałek, 15 maja 2017

Miraculum Rozdział XXVII

Alya i Marinette czekały w umówionym miejscu. Edith spóźniała się już około 10 minut. To nie było do niej podobne.
*Bing*Bing*
- Alya to twój telefon?- spytała fiołkowo oka, sprawdzając swój.
- Tak.- odparła, spoglądając na niego.- To SMS od Edith. Pisze, że za moment będzie.- powiedziała, odczytując wiadomość.
- Napisz jej, że czekamy...- rzuciła, czekając, aż napisze.- I spytaj się jeszcze czemu mi nie wysłała takiej wiadomości.
- A co? Zazdrosna?- zaśmiała się, wykonując jej polecenie.
- Nie. Ani trochę.- odparowała lekko się naburmuszając.
- Poszło!- zawołała.
*Bing*Bing*
- Szybka jest.- stwierdziła i zajrzała do skrzynki.- Uwaga cytuje... echem... : "Oki. A i Mari to dlatego, że..."
- ... Alya odpisuje od razu, w przeciwieństwie do ciebie, która odpisuje dopiero po sprawie.- usłyszały głos za sobą.
- Cześć!- przywitała się ze spóźnialską, dziewczyna w okularach.
- Hejka!- odparła szeroko się uśmiechając.
- Gdzie się podziewałaś?- spytała Marinette, nieco dotknięta jej wcześniejszą uwagą.
- Musiałam jeszcze skoczyć do domu po pieniądze, przepraszam za spóźnienie.- westchnęła, łapiąc się za kark.
- Nie przejmuj się. I tak nigdy mnie w tym nie pobijesz.- zażartowała.
- Wszyscy w komplecie!- oznajmiła głośno Alya.- Pora zacząć zakupy!
- Jupi~!- zaakompaniowała jej czarnowłosa.
Ruszyły na "łowy". Odwiedziły całe mnóstwo sklepów, czasem przymierzając również śmieszne stroje dla zdobycia nowej energii, na dalsze szukanie. Po spędzeniu w ten sposób około 2 godzin, żadna z nich nie skończyła dnia z pustymi rękami.
Alya kupiła dla siebie sukienkę bez ramiączek, o pomarańczowej górze i białym dole. Część przytrzymująca całość na dziewczynie, była specjalnie zrobiona z nieco pomarszczonego materiału, a ta odstająca posypana brokatem, aby dodać kreacji odrobinę uroku. Do ozdoby miała kolczyki w kształcie małych diamencików i srebrną, grubą bransoletę, a na nogi kupiła pomarańczowo-białe trampki na koturnie.
Marinette zdobyła na przyszłą imprezę czerwoną suknię na jednym ramiączku i przyciętym na bok dołem. Wzdłuż górnej krawędzi dizajnu miała przyszyte drobne różyczki, tak aby nie blokowały swobodnych ruchów, ale dodawały wraz z przytwierdzonymi strzeliście do jej dołu cyrkoniami, szyku osobie ją noszącej. Jako dodatek miała cztery druciane bransoletki i długi wisiorek zakończony biedronką, którą uznała a świetny dodatek. Wszystko pozłacane. Buty, które sobie wybrała były również czerwone, na nie za wysokim podwyższeniu w postaci szpilki.
Natomiast Edith miała ciemnofioletową sukienkę z rękawami do łokci i dekoltem w łódkę. Całą górę miała zrobioną z gładkiego przylegającego materiału, a dół mający kształt trapezu, przepchany był ilością falbanek, koronek i cyrkonii. Do tego kupiła sobie motocyklowe rękawiczki bez palców, fioletowy kolczyk w postaci pióra i czarne rajstopy. Na stopy miała zamiar włożyć niskie, czarne szpilki.
- Naj - lepsze! Zakupy! Świata!!- zawołała podskakując wesoło z torbami pełnymi zakupów.
Niosła też część rzeczy dziewczyn, gdyż te były naprawdę zmęczone. Podziwiały ją za ogrom energii, który mimo tak wielu odwiedzonych sklepów i przemierzonych dzielnic, wcale nie malał.
- Zgodzę się...- sapnęła wyczerpana Mari.
- Ty się nie męczysz?- spytała ledwie żywa Alya.
- O czym wy mówicie? Dla mnie to z ledwością mogłaby być rozgrzewka!- zaśmiała się, widząc przyjaciółki w tak krytycznym stanie.- Dacie radę, jeszcze kawałek do domu Marinette.
- Odpoczniemy trochę.- powiedziały równocześnie.
Chwilę później były na miejscu, siedząc w kuchni fiołkowookiej i zajadając się rogalikami z czekoladą jej rodziców. Ze względu na późną godzinę nie rozmawiały długo. Dziewczyna postanowiła odprowadzić je chociaż kawałek, ze względu na zapadający wieczór. Szły w wesołych nastrojach, aż dotarły pod dom Alyi.
- Już za kilka dni wskoczymy w te cudowności i zawojujemy na parkiecie!- zawołała do nich z balkonu.
- Jasne, że tak!- odkrzyknęła jaj granatowo włosa, robiąc z rąk tubkę.
- Pamiętaj, że spotykamy się u Mari!- dodała jeszcze Edith, machając jej na pożegnanie.
- Oczywiście!- odpowiedziała i zniknęła za szklanymi drzwiami.
- To teraz chyba my się musimy pożegnać.- uśmiechnęła się czarnowłosa szeroko i wyciągnęła dłoń na pożegnanie.
- O nie, nie!- zaprzeczyła szybko.- Musisz mi pokazać gdzie i jak mieszkasz.- złapała kurczowo rękaw jej, czarnej, motocyklowej kurtki, którą od niedawna zaczęła nosić, mimo coraz cieplejszej pogody.
- A po co ci to?- spytała chichocząc i zgrabnie wyswobadzając się z uścisku.
- Po coś.- odparła stanowczo lekko się czerwieniąc.
- He, he...- zaśmiała się.- Nie odpuścisz, prawda?- spytała szybko rozglądając się dookoła.
Odpowiedziała jej gwałtownym skinieniem głowy.
- No to dobra.- westchnęła i uśmiechnęła się szeroko w sposób dość pewny siebie.- Ale trzymaj się mocno.
Marinette nagle poczuła jak chwyta ją w zgięciach kolan oraz za plecy, a później odrywa ją od ziemi. Gwałtowne uderzenie wiatru zmusiło ją do zamknięcia oczu. Dopiero moment później zdołała na powrót ​je otworzyć. Rozejrzała się, a jej serce nagle przyspieszyło ze strachu. Unosiła się w powietrzu, niesiona przez przyjaciółkę, przelatywała nad miastem, będąc nawet wyżej niż sam czubek wieży Eiffla. Zacisnęła mocno ramiona wokół jej szyi, po czym krzyknęła krótko, zauważając, że na tej wysokości dużo trudniej się oddycha. Zastanawiała się czy Edith zawsze tak to odczuwała, czy może zdążyła się już przyzwyczaić. Zanurkowały gwałtownie i zaczęły lecieć wzdłuż jednego z kanałów w tak nie dalekiej odległości od wody, że przelatując koło niej zostawiały za sobą pienisty ślad. Mari zaczęła panikować, że tam wpadnie, a nie była najlepsza w pływaniu.
- Wyżej!- zawołała.
Jej przyjaciółka wykonała polecenie natychmiast. Teraz było dużo lepiej. Spojrzała w dół, a widząc niezwykłe przygasające miasto, zrozumiała dlaczego można tak bardzo kochać latanie. Chciała widzieć więcej.
- Wyżej!- znów zawołała, ale tym razem z entuzjazmem, a nie strachem.
Usłyszała cichy śmiech czarnowłosej, po czym zaczęły wolno wznosić się coraz wyżej i wyżej, aż znalazły się w pobliżu chmur. Były szare i nie przyjazne, zapowiadały nadejście deszczu, albo raczej konkretnej ulewy.
- Musimy się pospieszyć.- zauważyła, a jej żywy transport bez ostrzeżenia zwiększył tempo, omal nie zdmuchując jej z siebie.
Wylądowały na dachu jakiegoś przypadkowego budynku. Rozejrzała się odrobinę i zauważyła mnóstwo rzeczy na kształt np: biurka, łóżka, stolika... wszystko wykonane w sposób prowizoryczny. Gdzieś w kącie dostrzegła książki ze swojej szkoły, identycznie jak jej. Wtedy ją olśniło.
- Tu mieszkasz?- spytała bojąc się odpowiedzi.
- Tak!- odpowiedziała entuzjastycznie, po czym zaczęła czegoś szukać.
Mari została całkowicie zbita z tropu. Jak ona mogła żyć w takich warunkach? Nawet nie ma zadaszenia, jak radzi sobie w deszczowe dni, albo te upalne, gdzie trzyma jedzenie? Mnóstwo pytań nasuwało się na jej język, ale jednak odważyła się zadać jedynie jedno.
- Jak długo?- wydukała, czując załamujące się pod nią kolana.
- Hm?- mruknęła, nachylając się po jakąś wielką zwinięta folie.
- Od kiedy tu mieszkasz?- powiedziała, starannie dobierając słowa.
- Może pół roku?- odparła, nie zwracając uwagi na zatroskaną minę przyjaciółki.- Jeszcze trochę i nazbieram na zwykłe mieszkanie, ale do tego czasu muszę sobie radzić inaczej.- zaczęła zakrywać wszystko wcześniej przygotowaną folią.
- A teraz co robisz?- spytała, łapiąc ją za ramię.
- Chowam rzeczy przed deszczem.- zaśmiała się jakby było to coś oczywistego.- Nie chce mieć zamoczonych książek i łóżka.
- W takim razie gdzie będziesz spać?
- Coś się znajdzie. Hi, hi.- zarzuciła ostatnią folię na materac.
- Z czego ty się śmiejesz!?- Marinette wybuchła gniew. Nie mogła uwierzyć w jej lekkomyślność.- Nie jesteś świadoma tego w jakiej sytuacji się znajdujesz?! Jeśli myślisz, że cię tak zostawię to się grubo mylisz!- otworzyła torebkę, z której wyleciała mała czerwona Kwami.- "Tikki, kropkuj!"
Chwilę później była już w swoim kostiumie. Zarzuciła jojo na pobliski budynek i złapała Edith w tali.
- Dziś nocujesz u mnie.- powiedziała, skacząc w dół.
Naraz usłyszała, że jej przyjaciółka jest całkowicie rozbawiona. Widocznie lubiła rzeczy tego typu. Skakały między domami oraz uliczkami, aż wylądowały na balkonie Mari. Weszły przez uchylone okno do jej pokoju, gdzie bohaterka wróciła do swojej cywilnej postaci. W tym samym momencie, na zewnątrz rozległy się grzmoty, po czym bez żadnej zapowiedzi zaczęły padać potężne krople. Szybko zamknęły okno, a zaraz potem granatowowłosa podała przyjaciółce jedną ze swoich zapasowych piżam.
- Nie pozwoliłam ci nawet niczego wziąć.- spojrzała na nią przepraszająco.
- Nie przejmuj się!- zaśmiała się.- Dzięki, że mnie przenocujesz.
- To żaden problem.- uśmiechnęła się i zaczęła ją pchać w stronę łazienki.- A teraz marsz pod prysznic!
- Tak jest mamusiu!- odparła psotnie i zamknęła za sobą drzwi.
Kiedy miała pewność, że Mari odeszła od nich, usiadła na podłodze, ukrywając twarz w dłoniach, czując jak po policzkach spływają jej gorące łzy. Wyjrzała przez małe okienko i spojrzała na niebo. Uśmiechnęła się i zaśmiała przez łzy, ocierając je wierzchem dłoni.
- Wiesz...- odezwała się cicho.- Dawno nie byłam tak szczęśliwa. He, he.



Postanowiłam zrobić dla was coś, dzięki czemu łatwiej będzie wam wyobrazić sobie Edith. Rysunek robiłam sama, ale mimo wszystko nie jest dokładnym odzwierciedleniem moich wyobrażeń o niej. Ale może trochę pomoże he, he... :D

niedziela, 7 maja 2017

Miraculum Rozdział XXVI

Minęły już trzy miesiące od rozpoczęcia się współpracy Wrony z Biedronką i Czarnym Kotem. Edith rosła w siłę. Jej trening u Mistrza przynosił świetne efekty. Pokonała wiele swoich słabości z przeszłości, choć wiedziała, że najgorsza jeszcze na nią czekała. Natomiast Fu zaczął ją dodatkowo szkolić w opanowaniu umiejętności nie odczuwania bólu. Ich zespół spisywał się świetnie, a Wrona pomagała im z ukrycia. Dziś jednak nadszedł moment, w którym musiała się ujawnić. Paryż dowiedział się o jej istnieniu.
- Kim jest wasza nowa towarzyszka? Jak długo jest z wami?- dopytywali się dziennikarze.
- Nowa?- zaczęła Biedronka.- Cóż jest w naszym zespole dość krótko, ale nie można nazwać jej "Nową".
- Dlaczego wcześniej jej nie poznaliśmy?
- Przeważnie działała z ukrycia, lecz dziś potrzebowaliśmy jej pomocy bardziej niż kiedykolwiek.- odparł Kot.
- Czy od dziś będzie wam zawsze pomagać?
- Tego jeszcze nie wiemy.- stwierdziła heroska, po chwili zastanowienia.
- Jak się nazywa?
- Wrona!- powiedzieli razem.
- Czy znacie swoje tożsamości?
- NIE!- zaprzeczyli stanowczo.
W tym samym momencie ich miracula zapiszczały, dając im sygnał do odwrotu. Odmeldowali się i zniknęli w dwóch przeciwnych kierunkach, wracając do swoich zajęć.
* * *
Od ujawnienia się Wrony minęło kilka, naprawdę ciężkich dla niej dni. Kolejna Akuma została pokonana, pierwszy raz z jej pełną, otwartą pomocą. Biedronka, Czarny Kot i ona sama wrócili do szkoły na zajęcia, które po zakończeniu ich misji wróciły do normalności. Dla całej tej społeczności zbliżało się zakończenie roku szkolnego, a co za tym idzie, dyskoteka szkolna przygotowana dla uczniów z tej okazji. Wszędzie dało się odczuć trudną, ciążącą atmosferę presji, aby nie iść na nią samemu, bez partnera, bądź partnerki. Zaczął się prawdziwy wyścig szczurów o kandydatów. Jedynie Edith w ogóle nie przejmowała się tym zamieszaniem. Wolała porządnie przygotować się do zrealizowania swojego planu. Stwierdziła, że po tak długim okresie czasu, nadeszła najwyższa pora, aby Adrian i Marinette podzielili się ze sobą swoim największym sekretem. Nie pytała Mistrza o zgodę, znała jego opinię na ten temat, ale nic nie poradzi na jej decyzje. Przyjaciele zaskoczyli ją, nagle skacząc na nią od tyłu. Cała się zjeżyła i przygotowała do kontrataku za pomocą książki.
- Hej spokojnie!- zawołał blondyn o szmaragdowych oczach, podnosząc ręce w geście kapitulacji.
Koło niego stała granatowowłosa dziewczyna, próbując zatrzymać gromki śmiech dłonią. Odetchnęła i wyprostowała się, nakładając na twarz swój zwyczajowy uśmiech, który miał ukryć wszystkie niechciane rzeczy. Jej podkrążone oczy, gdyż od paru dni śniły jej się koszmary i to na dodatek ten sam na okrągło; bruzdy na policzkach od łez; zaróżowione policzki od zmęczenia... Skutek jak zwykle doskonały, taki jaki chciała.
- Hejka!- przywitała się, obejmując rękami książkę.
- Świetnie się dzisiaj spisałaś.- wyszeptał jej na ucho, lekko się pochylając.
- Hi, hi... dzięki.- odparła.- Mari jak ci się podobała dzisiejsza akcja bohaterów?
- Uważam, że byli świetni!- stwierdziła, cała w skowronkach. Jakiś czas temu nauczyła się nie jąkać przy Adrianie.- Wrona uratowała dziś Kotu skórę, albo raczej powinnam powiedzieć futro hi, hi...- zażartowała.
- Ha, ha...- odparła z nieukrywanym rozbawieniem.- Mari nie wiedziałam, że z ciebie taka dowcipnisia!
- To jeden ze skutków ubocznych przebywania z naszym modelem.- powiedziała, śmiejąc się głośno.
- Hej, hej! Ja tu wciąż jestem.- chłopak również podchwycił radosnego bakcyla.- Wiem, że jestem super i w ogóle, ale żarty to moja broszka!
- Wiemy, wiemy!- odparły równocześnie, wciąż chichocząc.
Dobra atmosfera polepszyła im humory i odgoniła zmęczenie po walce. Edith usłyszała też parę nieprzyjemnych komentarzy od Chloe, która mamrotała pod nosem, widząc ich w tak świetnych nastrojach. Wolała puścić to mimo uszu, nie chcąc psuć zabawy.
- Adri!- zwróciła się do przyjaciela.- Spytałbyś się Nino czy chciałby się wybrać ze mną, Mari i Alyą jutro wieczorem do kina?
- A ja to co?- oburzył się lekko, czując się pominiętym.
- Myślałam, że jutro o tej porze masz sesję...- wtrąciła się Marinette.
- Pojutrze.- poprawił ją, zakładając obrażony ręce.
- Aaa~ to w takim razie...- zaczęła czarnowłosa.- Ehem... czy zechcesz pójść z nami...- skłoniła się w pasie zamykając oczy i wyginając zabawnie dłonie.-... Lordzie Adrianie?- uśmiechnęła się i zerknęła na niego jednym okiem, z psotną miną.
Chłopak zakrył usta dłonią, powstrzymując się od wybuchu śmiechu. Jakiś czas temu zauważył, że Edith potrafi rozchmurzyć chyba każdego. Nawet Chloe raz po raz ukradkiem chichotała z jej żartów. W tej osobie było coś niezwykłego, co potrafiło poprawić każdemu nastój. Ta ciekawa umiejętność, była dla niego zagadką.
- Z przyjemnością.- odpowiedział, starając się utrzymać dumny ton głosu, ale nie było to wcale takie proste.
- W takim razie leć jeszcze spytać Nino.- wyprostowała się i pogoniła go ruchem ręki.
- Się robi!- zasalutował, po czym odbiegł.- Do zobaczenia w klasie!- zwołał jeszcze na pożegnanie.
- Pa!- krzyknęła Mari w odpowiedzi z nadzieją, że usłyszał.
- To jak wybieramy się dziś na zakupy?- spytała Edith ni z tego ni z owego.
- Hm? A po co?- odparła nieco zaskoczona.
- Zbliża się koniec roku he, he...- zaśmiała się.- No i impreza. Nie sądzisz, że wypadałoby iść na nią w jakimś świetnym, nowym stroju?- powiedziała podpierając brodę ręką w powietrzu.
- Racja.- stwierdziła, zgadzając się ze zdaniem przyjaciółki.- Tylko nie jestem pewna, czy rodzice dadzą mi pieniądze na taką błahostkę....- westchnęła.
- Zawsze sama sobie szyjesz stroje.- odparła z szerokim uśmiechem.- Na ten jeden raz na pewno dostaniesz trochę kasy. Poza tym, Alya już się zgodziła, więc musisz iść z nami. Przyda nam się twoje niezawodne poczucie stylu.- puściła do niej oczko.
- He, he. Dziękuje za komplement.- odparła odwzajemniając gest.
*DING*
- Musimy się zbierać.- oznajmiła Marinette i ruszyły w stronę klasy.- A co z twoimi opiekunami?- spytała w drodze.
Dziewczyna chwilę nie odpowiedziała, mając kwaśną minę na twarzy z lekkim wyrazem bólu. Moment później znów się uśmiechnęła, zaciskając mocno oczy i usta, tak że zmieniły się w cieniutkie ledwo zauważalne kreski.
- Powiedz, Mari, mogę ci coś wyznać?- ton miała śmiertelnie poważny i smutny, co kompletnie nie pasowało do jej obecnej miny.
Miało się wrażenie, że to nie ona mówi, tylko prędzej zawsze cicha Juleka.
- Jasne.- odparła z lekkim niepokojem.
Edith spojrzała w sufit jakby szukając tam właściwych słów. Westchnęła i zaśmiała się lekko.
- Nie mam opiekunów.- rzuciła prosto z mostu z tym swoim nieadekwatnym do wypowiedzi wyrazem.
Granatowo-włosa zawiesiła się, sprawdzając czy to zdanie faktycznie padło z ust jej przyjaciółki, ale wyczekiwanie tylko utwierdziło ją w tym, że się nie przesłyszała. Zamurowało ją, a w ustach poczuła nie przyjemną suchość, która kazała jej odkaszlnąć.
- J-jak to?- spytała z trudnością łapiąc oddech.
- Bo widzisz...- zaczęła, nie odwracając się do niej.- ...historia mojego życia jest nieco bardziej zawiła, niż może się wydawać. Wcale nie jest tak kolorowe jak na to pozuję.- zachichotała i westchnęła nostalgicznie, przypominając sobie czasy gdy miała około 7 lat.- Mimo wszystko jednak nikt nigdy nie będzie jej znał. Chcę tylko, żeby ludzie lubili mnie za to jaka jestem, a nie jaka byłam...
- Wydaje mi się, że zbaczamy z tematu.- przerwała jej, czując narastającą mroczną atmosferę.
Zachichotała.
- Wybacz.- powiedziała już z mniejszym uśmiechem, przez co zauważyła jej zaczerwienione policzki.- W Polsce uciekłam ze swojego sierocińca. Wyjechałam do Francji, do Paryża, miasta snów moich rodziców. Wierzyłam, że skoro to miejsce, które chcieli odwiedzić to na pewno znajdę tu spokój.- znów się zaśmiała.- A potem poznałam was... i mój spokój został całkowicie zmieniony na przygodę i życie pełne ryzyka, które zawsze tak uwielbiałam. Sama na siebie zarabiam, no i mam też parę funduszy, które rodzice mieli przeznaczyć na moją opiekę w domu dziecka, które uciekając stamtąd zabrałam. Oto cała historia.
Skończyła mówić w tym samym momencie, w którym weszły do klasy, więc Marinette nie miała możliwości na odpowiedź. Usiadły na swoich miejscach, a chwilę później do klasy weszła nauczycielka rozpoczynając lekcję, jednak ona nie mogła się skupić, po takiej wieści. Chciała przestać o tym myśleć, najlepszym rozwiązaniem była rozmowa.
- Hej Alya...- szepnęła do przyjaciółki.
- Hm...- mruknęła odrywając się od swojego telefonu, który trzymała dobrze ukryty pod ławką.
- O której dziś na te zakupy?- spytała cicho, zakrywając twarz ręką.
- Um... około 16:00. Edith mówiła, że ma jakiś trening i nie może wcześniej.- odparła pochylając się do niej by lepiej usłyszała.
- Świetnie... to może pod moim domem? Będzie najmniej zamieszania.- powiedziała, a przez jej głowę przemknęło pytanie, gdzie właściwie mieszka ta niesforna "czarownica".
- Jasne.- potwierdziła, po chwili dodając- Musimy też powiedzieć później o tym Edith. Jakby nie było to ja nawet nie wiem, w której części miasta znajduje się jej dom, więc nie mogłabym po nią pójść.
- Racja.- zamyśliła się na moment.- Zdecydowałaś się z kim pójdziesz?
- Nie.- westchnęła.- Miałam nadzieje, że ktoś mnie zaprosi, ale jak na razie nic z tego. A jak z tobą?
- To samo.- zrobiła zażenowaną minę.- Wydaje mi się, że Edith też nikt nie zaprosił.
- Właściwe to ona wcale nie wydaje się być tym przejęta. To będziemy się bawić we trójkę.- zaśmiała się pokrzepiająco.- Jaki kolor sukienki najbardziej byś chciała?
- Em... czerwony, albo czarny... nie zdecydowanie czerwony.
Mając na sobie czarny stój myślałaby ciągle o Kocie, a przecież miała nacieszyć się zabawą, więc zrezygnowała z tego pomysłu.
- A ty?- dodała chwilę potem.
- Pomarańczową, może z odrobinką białego lub żółtego.- stwierdziła, lekko się wahając.- A ona?- spytała, skinąwszy w stronę ich przyjaciółki.
- Prawdopodobnie coś fioletowego.- zaśmiała się cicho.- W końcu to jej ulubiony kolor!
- Słuszna uwaga. Hi, hi.


Znów dawno nie było rozdziału. Przepraszam!