niedziela, 8 kwietnia 2018

Miarculum Rozdział XXXV

Zakończenie roku szkolnego, pierwszy rok nauki za pasem i wszyscy cieszą się, że udało im się przebrnąć przez kolejny rok edukacji. Bądź co bądź, każdy, nawet największe mole książkowe,  zaawansowane pupilki nauczycieli i oczywiście cisi kujoni byli szczęśliwi z tego faktu. Czas leci szybko, przepływa przez palce jak ciecz, której kolor zależy od prowadzonego przez nas życia. Potoczne "zakończenie" uświadamia jednak, że staliśmy się starsi, że teraz czeka nas wejście na kolejny szczyt, że świat nie poczeka na nas z pokorą, jeśli zechcemy zwolnić nasze dotychczasowe tempo. Toteż, nie warto rozpamiętywać przeszłych zdarzeń, a zatrzymanie się na nich niewiele daje. Ale są rzeczy, których nie da się odtrącić, póki nie zostaną rozwikłane.

- Marinette! - zawołała Alya biegnąc za przyjaciółką, która, jak tylko skończyła się ceremonia, wyszła ze szkoły.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Szła dalej szybkim krokiem, ze spuszczona głową, pustym wzrokiem obserwując uciekające pod jej stopami kostki chodnika. Alya zatrzymała się. Nie goniła jej, zdawała sobie sprawę, że to nic nie da, było już tak od kilku dni i wciąż nie wiedziała, co się stało. Zauważyła podobną zmianę w zachowaniu u Adriana. Spodziewała się, że mogli się poważnie pokłócić, ale zdawało się jej to niemożliwe. Edith zeszła gdzieś na drugi plan, nie widywała jej teraz za często, jedynie lekcje były czasem, gdy mogła ją zobaczyć na pewno, gdyż nigdy nie opuszczała zajęć. Jednak, ze względu na kończący się rok szkolny, nie będzie w stanie już dłużej obserwować tej trójki. Co ich w ogóle ugryzło?!

Adrian siedział przy długim stole w jadalni, gdzie jak zwykle przebywał samotnie. Oczywiście zawsze kompanii dotrzymywał mu Plagg, ale to nie to samo, co spożywać posiłek z przyjaciółmi lub w rodzinnym gronie - nawet, jeśli zalicza się do niego tylko ojciec. Wstał wściekle, o mało nie przewracając krzesła i ruszył do swojego pokoju. Nie mógł na niczym się skupić. Tamtego dnia nie udało mu się dogonić Marinette, zniknęła mu całkowicie z oczy w kilka sekund. W szkole go unikała. Dlaczego? Wparował do łazienki i nachylił się nad umywalką. Może wcale jej się nie podobał i poczuła się obrzydzona pocałunkiem? Właściwie to nigdy nie powiedziała, że go kocha, ani nic takiego. Widziała go tylko jako partnera. Z jakiej racji ubzdurał sobie, że ma w ogóle jakieś szanse? Może stał się zbyt pewny siebie? Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Zaparowane zwierciadło zakrzywiało jego twarz w każdą możliwą stronę, tworząc karykaturalny portret chłopaka. Uśmiechnął się zgorzkniale do swojego wizerunku i przetarł, jeszcze bardziej je rozmazując. Był na siebie wściekły, jednocześnie torturując się poczuciem winy za zniszczenie ich przyjaźni. Co on w ogóle sobie myślał? Że nowe życie rozwinie przed nim czerwony dywan z płatków róż by się nie zranił?
- Zaczynam żałować, że zdecydowałem się pójść do szkoły...- szepnął.
Nagle, usłyszał głośny odgłos, coś w rodzaju dudnienia. Wyszedł z łazienki i w tym samym momencie ciemna postać śmignęła za jego oknem, muskając szyby. Adrian natychmiast zrozumiał, że to Edith z potężnym impetem spadła na ziemię. Podniosła się chmura pyłu, a za chwilę wyłoniła się z niego poobijana dziewczyna. Chłopak zaczął szukać napastnika, ale nie widział go z tego punktu, choć brązowe pociski przelatywały przed nim gęsto, trafiając zbyt blisko Wrony. Dopiero teraz zauważył, że jej lewemu skrzydłu wciąż brakuje piór, przez co jej lot był z lekka niezdarny. Nie zastanawiał się więcej. Pobiegł w stronę wyjścia, szerokim łukiem omijając Natalie, która wyraźnie miała do niego jakąś sprawę, ale nie dał jej możliwości wypowiedzi. Gdy wybiegł na zewnątrz i wydostał się za mury domu, dokonał szybkiej transformacji, wcześniej upewniając się, że nikogo nie było w pobliżu. Ruszył z odsieczą. Wyłonił się zza zakrętu i na powitanie niemal oberwał bardzo niezdarnym pociskiem nowej Akumy. Przyjrzał się zainfekowanemu mężczyźnie. Jego włosy uderzały szkarłatnym kolorem, sterczące i powyginane we wszystkie strony, wybijając się na tle mlecznej skóry, ubrany w brązowego strój i czarny fartuch. Przy jego pasie wisiały różnego rodzaju miarki i miareczki, a w dłoni trzymał coś podobnego do szklanego dzbanka z ciemną, gęsta cieczą w środku - prawdopodobnie kawą. Rozlewał napój dookoła z wielką precyzją, celując dokładnie we Wronę. Dziewczyna zobaczyła swojego kompana i uśmiechnęła się lekko, przez co prawie oberwała kawowym pociskiem.
- Cześć… - przywitał się niemrawo chłopak, dołączając do niej.
- Hejka… - odparła niemal bezgłośnie, szybko odskakując przed kolejnym atakiem.
Schronili się za budynkiem, ale wiedzieli, że ta ochrona na długo im nie starczy.
- Pomysły? - zapytał z rezygnacją.
- Jak widać, to sobie nie radzę… - odparła nieco agresywnie. Wyglądała na wściekłą, ale szybko odetchnęła próbując się uspokoić - Za dużo negatywnych emocji - dodała.
- Rozumiem cię… - stwierdził, ale nie zdążył nic dodać.
- Ładnie sobie ucinać pogaduszki w ciemnym kącie?- zadrwił ich przeciwnik - Może podać filiżankę kawy? - zawył ze śmiechu, po czym zaatakował ich salwą pocisków.
Zdołali mu umknąć, choć nie łatwo, ale zaraz oblepiła ich biała, pienista, lepka maź, przygważdżając ich do ziemi. Zaczęli się wyrywać, ale kiedy nic to nie dało, spojrzeli desperacko po sobie.
- Jak podoba się wam spienione mleczko? - spytał z nieukrywaną pogardą - W kształcie wielkich superbohaterów Paryża! Czyż to nie arcydzieło?
- Wpadliśmy w lepkie opały czyż nie?- dodał Kot imitując zakumatyzowanego mężczyznę.
Ten spojrzał na niego z gniewem, a Wrona przekręciła oczami słysząc ten "żart stulecia". Pomyślała, że gdyby miała taką możliwość, to sprzedała by mu pstryczka w ucho. Rozjuszony przeciwnik wykrzywił się w złowieszczym uśmieszku.
- Dobrze… - zaczął złośliwie - Chciałem was tak zostawić, ale sami się prosicie! - zawołał, rozrzucając wokół nich ziarna kawy.
Czarny Kot nie był wstanie powstrzymać rechotu, który nagle wybuchł z niego pełną parą.
- Mają nas zjeść gołębie? - spytał, gdy już lekko się uspokoił.
- Och nie… - odparł mu złoczyńca z politowaniem - Nie będę tak okrutny jak one. Zrobię to szybko i z klasą... wysadzając was w powietrze!
Bohaterowie poczuli nagłe uderzenie gorąca, gdy małe ziarenka zaczęły piszczeć, coraz szybciej i szybciej.
- Jest źle... - szepnął chłopak.
- Tyle to ja sama widzę! - odpowiedziała mu poirytowana Wrona.

Usłyszeli ostatni przeciągły dźwięk, po czym rozległ się potężny huk. Podniósł się kurz z ulic i pył z wysadzonych obiektów. Oboje zamrugali, nie wiedząc właściwie co zaszło. Jakim prawem wciąż byli w jednym kawałku? Gdy dym z wreszcie opadł zobaczyli, że otacza ich twierdza z żelaznych banerów i ekranów. W jednym wylocie z stalowego muru, u góry, nieco oślepieni, zauważyli postać w czerwonym stroju w czarne kropki.


Wow! Nareszcie udało mi się to wstawić, hehe. Tradycyjne przepraszam i liczę, że się nie gniewacie.
~Psycha

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Miraculum Rozdział XXXIV

- O nie! Zaraz znikną nasze transformacje!- przestraszyła się Biedronka.
- Co robić, Moja Kochana?- spytał Kot.
- Sfruwamy stąd, ale już!- zarządziła i zniknęli gdzieś za budynkami, z dala od ludzi.
Przeskoczyli nad paroma dachami, niosąc teraz nieprzytomną Wronę, ale ich czas dobiegał końca. Wskoczyli w jakiś ślepy zaułek i położyli przyjaciółkę pod ścianą. Ich miracula zapiszczały po raz ostatni.
- Odwracamy się!- krzyknęła jeszcze szybko Biedronka i ich transformacje zniknęły.
Zacisnęli oczy, po czym oparli się o swoje plecy. W blasku światła pojawiła się Tikki oraz Plagg.
Gdy zauważyli się wzajemnie na ich buźkach pojawił się wyraz zdziwienia. Ich właściciele stali odwróceni od siebie.
- Co się stało?- zapytała czerwona Kwami.
- Długo by opowiadać.- odparła Marinette szperając w torebce po omacku.- Proszę, twoje ciastko.- wyciągnęła do niej smakołyk.
- Dziękuję.- powiedziała i zaczęła zajadać.
- A mój camembert?- jęczał Plagg.
- Wybacz, nie wziąłem.- przyznał Adrian.
- No weź! Czemu Tikki ma jeść, a ja głodować?- zrzędził.
- Ty nic tylko byś jadł.- zaśmiała się Kwami.
- Tak, ale musimy się zastanowić: co teraz? - spytała dziewczyna.- Nie możemy poznać swoich tożsamości, a... Plagg nie jest w stanie odzyskać energii bez... camemberta?
- Dokładnie, Biedroneczko!- zawtórował jej czarny kotek.- Wyszła nam tu ciekawa sytuacja. Mógłbym rzec, wręcz kotastyczna!
- A ty jak zwykle swoje...- westchnęła Tikki, kończąc swoje jedzenie.- Jestem gotowa!
- Świetnie. W takim razie przemieniam się.- powiedziała Marinette.- Pójdę pierwsza, i obiecuję, że nie będę podglądać...
- Już odlatujesz Biedroneczko?- miauknął płaczliwie Plagg, choć w jego głosie ewidentnie dało się wyczuć sarkazm.
- Tak...- odparła stanowczo, ale z lekkim przekąsem.- Tikki, Kro-
- Poczekaj!- zawołał Adrian odwracając się i na oślep łapiąc jej rękę.
- Kocie, co ty-
- Przepraszam!- znów jej przerwał i zacisnął mocniej uścisk na jej nadgarstku.- Bo widzisz, mam wrażenie, że muszę to teraz powiedzieć, więc...
- Co cię tak nagle ugryzło?- Marinette ogarnął niepokój spowodowany nagłą zmianą w zachowaniu partnera.
Poczuła, że lada moment może otworzyć oczy, jej kompan nigdy się przecież tak nie zachowywał.
- Nic. Biedronko, ja...- zawahał się chwilę, po czym zwinnym ruchem przyciągnął ją do siebie i mocno objął.- ... Kocham Cię...- szepnął i wstrzymał oddech.
Dziewczyna zszokowana, zaniemówiła. Gdy się wreszcie ocknęła, spróbowała się lekko wyswobodzić.
- Kocie, teraz nie pora na twoje wygłupy...- zaczęła cicho.
- To nie są wygłupy...- odparł Adrian, z lekką irytacją.
- Eh?
- Nie bądź taka zaskoczona.- westchnął ciężko.- Kocham Cię... mam wrażenie, że powiedziałem ci to już tyle razy, że jest to oczywiste, ale nie wyglądało na to, że to do ciebie dociera.- ścisnął ją mocniej.- Wiem, że uważasz mnie mnie za flirciarza, ale... ja naprawdę... Cię Kocham...
Mari poczuła jak łzy tłoczą się do jej oczu. Kochała Adriana, a jednak... wyznanie Czarnego Kota całkowicie ją zbiło z nóg. Była szczęśliwa. Zaczęła się zastanawiać czy nie czuła czegoś też do niego, swojego towarzysza w tylu przeciwnościach losu. Kiedy stał się dla niej kimś więcej niż przyjacielem? Jej ręce samowolnie go przytuliły. 
- Kocie... ja...- chlipała cicho.
- Przepraszam...- usłyszała go po raz kolejny, a zaraz po tym poczuła jak ją całuje.
Jego usta były ciepłe, lekko drżały, co wskazywało na to, że był zdenerwowany. Przyjemne uczucie wypełniło jej brzuch, coś w rodzaju motylków. Co się właściwie stało?
Pocałunek trwał tak długo, aż w końcu zabrakło im oddechu. Wtedy, delikatnie się od siebie odsunęli i zapominając o tym, że nie mieli na sobie masek, otwarli oczy, spoglądając wprost na siebie. Moment, w którym zrozumieli kto przed nimi stał, stał się chwilą w której oboje całkowicie poczerwienieli na twarzy. 
- A-adrian?!- wydukała Marinette.
- Marinette?!
Zaskoczenie było wyczuwalne u nich, obu. Wtedy nagle do dziewczyny nagle wróciły zdrowe zmysły. Jej buzia stała się całkowicie czerwona, odskoczyła od chłopaka i wzięła głęboki wdech.
- Mari- -chciał się odezwać Adri.
- Tikki, kropkuj!- krzyknęła szybko, po czym uciekła na swoim jo-jo.
- MARINETTE!- zawołał za nią, ale był pewny, że nie usłyszała.
- No co robisz...- usłyszał z boku.
Spojrzał w tamtą stronę i napotkał łagodny wzrok Edith, która trzymając się za głowę siedziała pod ścianą.
- Edith!- podbiegł do niej.
- Zostaw mnie.- zatrzymała go w pół kroku.- Lepiej pędź za nią!
- Ale...
- Biegiem!- warknęła.
Arian spojrzał na nią bezradnie, po czym spojrzał tam gdzie znikła Mari. Zwrócił się do przyjaciółki z lekkim skinieniem głowy:
- Na razie...
Popędził jak najszybciej potrafił za Marinette. Edith odetchnęła głośno i spojrzała, na swój tatuaż pod bluzką, jedno skrzydło było całkowicie zniszczone.
- I co ty na taki bieg zdarzeń, Mistrzu?- westchnęła, powoli wstając.

Jak zwykle mam zaszczyt przeprosić, że tak długo niczego nie dodawałam. No cóż, jeśli macie pomysł jak wam to wynagrodzić to czekam na propozycje.