wtorek, 30 maja 2017

Miraculum Rozdział XXVIII

Edith poczuła ciepłe promyki na swoim ramieniu. Wstała z sofy najciszej jak potrafiła i wyjrzała przez okno. Na ulicach wciąż stały kałuże, rozbryzgiwane przez pojedyncze samochody, więc można było się domyślić, że padać przestało wcale nie tak dawno. Uchyliła zasuwę i do pokoju wpełzł przyjemny podeszczowy zapach, całkowicie strącając z jej powiek sen. Pomyślała, że lepiej będzie jak pójdzie się odświeżyć nim Marinette się obudzi, bo w tedy narobi tylko zamieszania. Obróciła się lekko na pięcie, pozostawiając okno uchylone i skierowała się do łazienki. Kiedy była w połowie drogi, nagle przed jej stopami wyrósł plecak przyjaciółki. Chciała go szybko wyminąć, ale i to nie pomogło. Nogi całkowicie jej się poplątały, po czym runęła na podłogę. Nie chcąc zrobić hałasu, prędko rozłożyła skrzydła, ratując się przed zderzeniem z ziemią. Niestety i ten pomysł zakończył się, rumorem. Zapominając, że nie jest na zewnątrz, pozwoliła swoim skrzydłom na całkowitą samowolkę, a natomiast one strąciły piękny, ozdobny wazon z przekwitającym już bzem, którego wcześniej nie widziała. Rozległ się głośny trzask i barwne szkło rozbiło się na mnóstwo drobnych kawałeczków, naznaczając podłogę wodą i kwiatami. Marinette zaczęła wiercić się w swoim łóżku, a Edith przejęta całą sytuacją zamarła w bezruchu, modląc się, aby się nie obudziła. Jednak i tego los nie chciał jej podarować. Dziewczyna wygrzebała się z pod ciepłej pościeli, po czym ledwo otwierając oczy ogarnęła cały pokój wzrokiem. Zauważywszy całą sytuację, złapała się barierki, podciągnęła i ześlizgnęła po schodkach. Nie wyglądała na zbyt przejętą stratą. Stanęła przed kałużą, ziewając przeciągle.
- Skooocze pooo ścierkę.- mruknęła, przeciągając się.
Czarnowłosa spostrzegła jednak jej bose stopy i fakt, że zaraz wejdzie w rozbite kawałki wazonu. Owinęła ją niezdarnie skrzydłem, po czym przeniosła ją kawałek dalej.
- Lepiej nie.- szepnęła.- Jesteś całkowicie nieprzytomna. Zajmę się tym.- spojrzała zażenowana na zrobiony przez siebie bałagan.- A ty wracaj do łóżka, zombiaku!- zażartowała widząc szare kółka pod jej oczami.
- I kto to... łaa~ch... mówi.- powiedziała wskazując na nią.
Spojrzała do lusterka, gdzie zobaczyła swoje podkrążone oczy, bruzdy i rumieńce. Całkowicie się zapomniała! Szybko narzuciła na twarz swój uśmiech, ostudzając przyjaciółkę.
- Dobra. Jak to załatwię to też wracam do wyrka, w końcu mamy weekend, można dłużej pospać.- zachichotała cicho.
Mari odpowiedziała jej zaspanym uśmiechem i skierowała się z powrotem do łóżka, skąd z kolei nadleciało jej Kwami. Zatrzymała się nad głową Edith, po czym wskoczyła w gąszcz piór na jej skrzydłach.
- Są takie mięciutkie, że aż chcę się spać.- ziewnęła i zasnęła.
- Hihihi... wiem.- szepnęła, choć wiedziała, że ta już jej nie słyszy.
Strzeliła palcami, dokładnie ustalając co musi zrobić.
- Dobra, do roboty!- pokrzepiła samą siebie.
Na początek użyła magicznego uścisku i zebrała w nim rozlaną wodę, którą później wlała do pierwszego lepszego, doniczkowego kwiatu. Następnie ostrożnie, uważając na odłamki, pozbierała rozsypane bzy. Poczuła ich wspaniały zapach, jej ulubiony, przez co zatraciła się w nim na dłuższą chwilę, oczami wyobraźni widząc swój rodzinny dom. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, więc szybko ją starła i położyła kwiaty na biurku przyjaciółki, przy okazji znajdując pod nim kosz. Wzięła go i położyła na jednej z prostokątnych ścianek. Przytrzymując go, ustawiła skrzydło pod odpowiednim kontem i zamiotła nim odłamki rozbitego wazonu do kosza z gorliwą dokładnością. Zawiązała worek na śmieci i odstawiła go w kąt. Marinette przekręciła się w jej stronę, słabo otwierając oczy. Zobaczyła, że już posprzątała, więc uśmiechnęła się lekko, gestem nakazując jej wracać do snu. Posłusznie wróciła na sofę, wbijając beznamiętnie wzrok w sufit.
- Przydatne...- mruknęła jeszcze Mari.
Tikki wciąż spała schowana w piórach Edith, więc nie mogła ich schować, choć było jej nie wygodnie. Nie chciała budzić tak uroczo śpiącego stworzonka. Potem wpadła na świetny pomysł. Położyła się na jednym ze skrzydeł, uważając aby jej nie przygnieść, a drugim posłużyła się jak kocem. Przypomniała sobie jak niegdyś bardzo często leżała w takiej pozycji. Czuła się wtedy bezpieczna, wśród miękkiego, ciemnego azylu, odgradzającego ją od wstrętnej rzeczywistości. Gdy zmrużyła oczy poczuła jak jej ciało po raz pierwszy od tak długiego czasu, całkowicie się odpręża i bez usilnych starań zapada w sen. Nim się obejrzała już dołączyła do przyjaciółki w sennej utopi.
* * *
Ocknęła się koło południa. Poczuła palące ciepło na policzku, domyślając się, że to ostre promienie południowego słońca. Usiadła wolno, na raz szukając wzrokiem małej, czerwonej Kwami, której nie było przy niej. Rozejrzała się chwilę, ale oczy wciąż zaćmiewało jej senne marzenie. Przetarła twarz i klepnęła parę razy, na szybsze rozbudzenie. Spojrzawszy w dół zobaczyła Tikki ukrytą w piórach Edith, z rozkoszną, śpiącą minką. Natomiast jej przyjaciółka przez sen wyglądała groźnie i nieprzyjemnie, jak gotowy do kontrataku drapieżnik, a opatulające ją skrzydła kryły w sobie tajemnicę jej istoty. Wrażenie to było tak intensywne, że zakręciło jej się w głowie. Zeszła ostrożnie z łóżka, chcąc udać się do łazienki, ale ciekawość wzięła górę i skończyła klęcząc przy sofie, przyglądając się z zaciekawieniem wyrazowi jej twarzy. Pomyślała, że może śni się jej jakiś koszmar, czy coś w tym stylu. Wzrok Mari zatrzymał się na czarnym pierzu, okrywającym Edith. Było lśniące, równo ułożone, sprawiało wrażenie bezpieczeństwa, azylu oraz wydawało się miękkie jak puszek. Postanowiła to sprawdzić, więc ostrożnie przesunęła po nich opuszkami palców, wyczuwając delikatne kształty pojedynczych piór. Zastanowiła się czy przyjaciółka tak bardzo o nie dba, czy są takie z natury. Wstała, podśmiechując się do swoich myśli, po czym poszła do toalety, zamykając drzwi jak najciszej potrafiła. Trzask przekręcanego klucza, nagle wyrwał Edith ze snu. Zerwała się jak poparzona i zaczęła się panicznie rozglądać. Uświadomiwszy sobie, że jest w pokoju Marinette z nieukrywaną ulgą na twarzy opadła na poduszkę. Spojrzała na godzinę w telefonie, stwierdzając, że pora się zbierać. Wyciągnęła delikatnie Tikki, ze swoich skrzydeł i położyła ją na sofie, po czym zgrabnie zmieniła je na powrót w tatuaż na plecach. Znalazła swoje wczorajsze rzeczy i szybko, korzystając z nieobecności przyjaciółki, włożyła je na siebie. Wyszła przez okno na balkon, gdzie rozejrzała się po okolicy. Musiała porządnie sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu. Mimo ciepłej pogody ruch był niewielki, albo to może właśnie przez nią? Tak czy siak miała szczęście. Jedną ręką chwyciła się barierki, by po chwili wybić się i nad nią przeskoczyć. Poleciała w dół na chodnik, spowalniając nieco upadek mocą powietrza. Skrzywiła się gdy impuls, nazywany potocznie "mrówkami", przebiegł po jej całym ciele.
- Auć...- syknęła podskakując na jednej nodze.
Pobiegła przed siebie, nie chcąc się spóźnić - niedługo zaczynała się jej zmiana.
* * *
Nastał już wieczór oraz czas na spotkanie w kinie. Adrian szybko zebrał swoje rzeczy i poszedł się przebrać.
- Zaraz się spóźnię!- jęknął, zagęszczając ruchy.
- W takim razie nie mogłeś odpuścić sobie tego wypadu na miasto, wiedząc, że masz sesje dziś, a nie jutro?- wygarnął mu Plagg, zmęczony ciągłym marudzeniem i brakiem sera.- Przez to ja też cierpię. Jestem głodny.
- A ty tylko o tym śmierdzącym camembercie.- odgryzł się chłopak, szukając portfela.
- Śmierdzą to twoje trampki...- odpyskował dumny z samego siebie.- A mój ser ma po prostu zapach dojrzałości. Podrzędni koneserzy tego nie zrozumieją.
- Ta, jasne.- odburknął, rzucając mu kawałek przysmaku.
Kwami połknął go w mgnieniu oka, robiąc zadowoloną minkę. Blondyn pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
- Plagg, wysuwaj pazury!- zawołał.
Już jako Czarny Kot, wyskoczył przez okno swojej łazienki, lądują na pobliskim drzewie. Otrząsnął się z liści i skoczył na dach najbliższego budynku. Przeskakiwał dłuższe odległości za pomocą swojego kija, dzięki czemu w moment znalazł się w pobliżu kina. Wbiegł do jednego z zaułków, po czym nawet się nie rozglądając, powiedział:
- Plagg, detransformuj mnie.
Biegł dalej w swojej cywilnej postaci, gdy nagle uderzył w coś twardego, ale zarazem miękkiego w dotyku. Odrzut był tak silny, że powaliło go na ziemię, przez co zdarł sobie łokieć. Oczy zaćmił mu przenikliwy, ale krótkotrwały ból, a nad jego głową rozległ się tłumiony chichot, który skądś już doskonale znał.


I jest kolejny. Tradycyjne przepraszam za brak rozdziałów w ostatnim czasie.

4 komentarze:

  1. Super prosze o next pozdrawiam😘😘😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam,że rozdział komentuje dopiero.Editch jest trochę nie zdarna,ale każdemu się zdarza coś zbić.Plagg i jego ser.Rozdział cudowny czekam z niecierpliwością na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje. I nie przejmuj się spóźnionym komentarzem, bo one zawsze cieszą bez względu na wszystko! :D

      Usuń