niedziela, 30 października 2016

Miraculum Rozdział XVlll

Edith wciąż w transie leciała wyżej i wyżej. Wreszcie się ocknęła.
- O rany! Co ja robię tak wysoko? Gdzie jest Biedronka i Czarny Kot? Boże, wszystko mnie boli. Auć. A niech to. Ale to było silne. Nie sądziłam, że wyzwolę, aż tyle energii. Poprawka. Nawet nie wiedziałam, że tyle jej posiadam. Łał! Niesamowite. Jednak nie jestem tak pospolita. Muszę jakoś to okiełznać. Wielki Mistrz mi pomoże. Ale tylko Mari wie gdzie on jest. Spytam się jej w szkole. Zanim tam pójdą muszę wypocząć. Boli jak nie wiem. Rany! Auć! Ile ja tak latałam?- spojrzała na zegarek w telefonie.- Nie wierzę! Latam tak cały tydzień! Nie to niemożliwe! Natychmiast idę do Marinette! Ale nikt mnie nie może zobaczyć! Co im powiem! Że latałam sobie przez tydzień! Po prostu niesamowite!- krzyczała do siebie wolno kierując się do swojego "domu". Dotarła z bólem. Wzięła bluzę z kapturem i ruszyła w stronę szkoły. Znalazła się w zaułku w pobliżu uczelni. Znikły skrzydła, kostium, a na siebie założyła bluzę i narzuciła kaptur. Każdy krok sprawiał jej ból. Ukradkiem weszła do środka, schowała się w kącie i czekała na przyjaciółkę.
- Boli mnie nawet jak stoję!- syczała cicho.
Marinette szybkim krokiem przeszła korytarz i usiadła w kącie na drugim końcu szkoły. Adrian wyraźnie się o nią niepokoił, bo wciąż ją obserwował.
- Zatłukę ją! Czemu musiała usiąść tak daleko. Auć!- szła, unikając wzroku uczniów.
Podeszła z wolna i złapała ją za ramię.
- Co ty...- zaczęła Mari, po czym zemdlała jakby zobaczyła trupa i zemdlała.
* * *
- Mari!- podbiegł do omdlałej dziewczyny Adrian.- Co ci?- rozejrzał się.
Przy słupie stała  zakapturzona postać. Przyjrzał się jej.
- Nie wierzę!- otworzył szeroko oczy.- Edith!?
- Nic jej nie zrobiłam! Auć!-broniła się.- Chciałam ją tylko o coś poprosić, a ona spojrzała na mnie jak na ducha i odpadła.
- Nie ma się czemu dziwić. Nie było cię cały tydzień i  wyglądasz jakbyś właśnie wydostała się z więzienia. Poza tym, nie wiedzieć czemu, ona faktycznie myślała, że jesteś martwa.
- Cóż, na razie wystarczy, że ja to wiem.- powiedziała jakby do siebie, ale Adrian i tak to słyszał.
- Trzeba zabrać ją do szpitala.- powiedział kładąc Mari na kolana.
- Nie, nie trzeba.- odparła.- Ocknie się za trzy... dwie... jedną...- i w tym momencie Marinette otworzyła oczy.
Złapała się za głowę.
- Rany! Auć! Co się stało?- spytała pocierając tył głowy. Spojrzała na Adriana, który trzymał ją na kolanach.- C-c-co... się... się... sta-stało?- spytała ponownie.
- Zemdlałaś.- odpowiedział jej spokojnie.- Co pamiętasz?
- Yyy... he, he może yyy... najpierw mnie no wiesz, puścisz?- powiedziała skrępowana.
Adrian miał mocny uścisk. "Trochę" zbyt mocny.
- Przepraszam! Nie chciałem!- zawstydził się.
- Eee... no nic tego nic... nic się nie stało.- zakłopotała się.- To... to... to Edith! Gdzie ona jest!- zaczęła się rozglądać.
- Jestem tutaj.- odpowiedziała i podeszła.
Mimo, że nie okazywała tego wyraźnie to po jej twarzy było widać, że sprawia jej to ból.
- O, rany! Myślałam, że coś ci się stało! Nie mogłaś się odezwać! Jak ty wyglądasz!? Kto ci to zrobił!?
- Dobrze wiesz co się stało. Ocknęłam się z ledwością godzinę temu.- powiedziała tajemniczo.- Chyba i tobie muszę to wyjaśnić.- zwróciła się do Adriana.
- Przydałoby się.- burknął.
- Choć ze mną. Mari zostań tutaj. Powinnaś ochłonąć.- i ruszyli do szatni.
Weszli do środka. Edith upewniła się, że nikogo nie ma. Zdjęła kaptur. Twarz miała pokrytą poparzeniami, które układały się w ciekawe wzory.
- O co tu chodzi?- prowadził dochodzenie.
- Myślałam, że jesteś sprytniejszy, "Kotku".- powiedziała groźnie, naciskając na ostatnie słowo.
- Co?- zaniepokoił się.- O czym ty mówisz? Dlaczego nazwałaś mnie "Kotkiem"?
- Już nie udawaj głupka. Wiem, że jesteś Czarnym Kotem.- zaśmiała się.
- Skąd te wnioski?- dziewczyna mogła blefować, więc starał się nic nie pokazywać po sobie.
- Nie sposób, nie zauważyć jak rozmawiałeś ze swoim Kwami na środku korytarza.- prychnęła.
- Widziałaś to? Chwila... skąd ty w ogóle wiesz co to jest Kwami?- nie potrafił zahamować potoku pytań rzucających mu się na język.
Dziewczyna przygryzła wargę, dotknęła twarzy i odruchowo spojrzała w miejsce, w którym zazwyczaj są jej skrzydła.
- Ty?! Ty jesteś tą Nową?! Ty jesteś tą dziewczyną ze skrzydłami?!- zaczął się domyślać.
- T-tak.- spuściła głowę i wbiła wzrok w podłogę.
Po chwili jednak podniosła wzrok, po czym spojrzała przez szybę co robi Marinette. Siedziała nieruchomo na ławce. Tikki nie wychodziła z torebki.
- A-Ale, ale jak?- zdołał w końcu z siebie wykrztusić.- Gdzie masz skrzydła? Co się z tobą działo przez ten tydzień?
- Mówiłam już. Magiczne umiejętności.- westchnęła.- A co do tego co robiłam to emm... nie wiem.
- Jak to?
- Wiesz co, dokończymy tę rozmowę kiedy indziej.- zniecierpliwiła się.- Muszę stąd wyjść nim ktoś zobaczy mnie w tym stanie.
- Dobra, wyprowadzę cię.
- Nie. Najpierw muszę o coś poprosić Mari.- zaprotestowała.
- Niech będzie. Na razie.- odparł i odszedł zatopiony w swoich myślach.
Edith z trudem przeszła korytarz podchodząc do Marinette.
- Hej... mam prośbę.- zaczęła.
- J-jaką?- odparła nieprzytomnie.
- Zabrałabyś mnie do Mistrza Fu za parę dni, jak dojdę do siebie?
- Jasne. Chodzi o to zniknięcie?
- Tak.- westchnęła.
- OK.
- To do zobaczenia.
- Pa.
Nie śpiesznie wyszła z budynku, a Marinette ocknęła się dopiero na dźwięk dzwonka, po czym udała się na lekcje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz