niedziela, 2 kwietnia 2017

Minął już Rok!

Hejka!
Minął już caluśki rok odkąd przyłączyłam się do Bloga Fresy i zaczęłam pisać swoje opowiadanie. Na początek chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytają moje posty i rozdziały. Jestem naprawdę wdzięczna, bo wiem, że nie pisze w sposób super-świetny. Dziś z okazji rocznicy postanowiłam wstawić coś zupełnie z innej beczki, nie związanego z Miraculum, ani postaciami z mojego op. Można nazwać to czymś w rodzaju One Shot'a. Zatem zachęcam do przeczytania.

„To nie musi być mój los!”

- Nie chcę iść do tej przeklętej szkoły! - krzyczał niski, trochę otyły chłopak. - Nigdy w życiu!
- Synu, proszę. - odezwał się spokojnie rosły mężczyzna z czarnym wąsem. - Byłeś tam tylko raz od czasu naszej przeprowadzki.
- Dokuczają mi! Nie mam zamiaru tego znosić! - wołał dalej, zachowując się jak małe dziecko.
- To nie powód by tam nie iść.
Powiedzieli, że jestem gruby, przezwali mnie asfalt, bo mam ciemną karnację, a do tego wyrzucili moje drugie śniadanie do kosza! Myślę, że to dość powodów!
- Gdybyś się za siebie wziął nie musiałbyś wysłuchiwać tego typu komentarzy! - mężczyzna stracił całą swoją cierpliwość i skierował się do drzwi. - Idziesz, a to moje ostatnie słowo. - wyszedł trzaskając drzwiami.
Nazywam się Łukasz Szus. Mam 15 lat i właśnie przeprowadziłem się do Magnolii. Jestem fanem słodyczy i łyżwiarstwa figurowego. Ojciec zapisał mnie do szkoły z internatem, ale po pierwszym dniu z niej uciekłem przez prześladowców. Tydzień temu rozmawialiśmy o tym, że chciałbym się przenieść, ale on mnie nie słucha, więc zaczynam myśleć, że w ten sposób chce się mnie pozbyć... ale to tylko przypuszczenia.
- Chłopcze czemu nie notujesz? - pyta kobieta, która nagle wyrosła za moimi plecami – nauczycielka fizyki.
- Pani wybaczy... - odpowiadam, wytrącony z zamyślenia. - Moje myśli na moment odpłynęły.
- Uchm... - wzdycha potwierdzająco. - To może skupisz je, rozwiązując zadanie znajdujące się na tablicy? - wskazuje na nią długopisem, trzymanym w ręce.
Wzdycham jedynie i wstaję od niechcenia. Moja ławka i tak jest zniszczona, więc nieprzyjemnie się przy niej siedzi, zwłaszcza gdy rękawy haczą się o poszarpane boki.
Podchodzę do białej, gładkiej tablicy i biorę czarny pisak do ręki. Przyglądam się uważnie zadaniu, dokładnie odbijając, każde jego polecenie w głowie.
- Mógłbyś już zacząć? - niecierpliwi się nauczycielka.
Przykładam flamaster do jasnej powierzchni, po czym z zaskakującą, nawet dla mnie, prędkością rozwiązuje ćwiczenie. Odwracam się, kładę pisak na biurku pani magister i ze znudzonym wyrazem twarzy wracam na swoje miejsce. Fizyka to mój konik, nie było mowy o pomyłce w tak prostym zadaniu, więc nawet nie czekam na wyrażenie opinii przez nauczycielkę. Ona jednak nic nie mówi, tylko patrzy zdziwiona na moje obliczenia. Chwilę później dzwoni dzwonek, więc wszyscy zbierają się do wyjścia. Robię to samo, napotykając przy tym wiele wrogich spojrzeń. Najwyraźniej będę musiał do tego przywyknąć.
- Czemu akurat ja? - szepczę do siebie.
Zarzucam plecak na prawe ramię, kierując się do wyjścia.
- Łukasz! - słyszę głos fizyczki – panny Sędłak.
- Słucham. - odpowiadam, zwracając się w jej stronę.
- Możesz mi powiedzieć skąd wiedziałeś jak rozwiązać to ćwiczenie? - wskazuje skinięciem głowy na tablicę.
Jest młoda jak na nauczycielkę. Ma może około dwudziestu pięciu lat, długie, falowane blond włosy, brązowe oczy i mnóstwo piegów, które tylko ją odmładzają. Przede wszystkim jest szczupła i wysoka, choć jej charakterek poważnej i rzeczowej magister, ani trochę do tego nie pasuje.
- Zwyczajnie. - wzruszam ramionami. - Przecież tego uczyła nas Pani przez ostatnie dwa dni.
- Tak... - potwierdza, ale wciąż widzę w jej spojrzeniu cień podejrzliwości. - Dobrze, możesz iść.
- Do widzenia. - żegnam się uprzejmie, ale nie otrzymuję odpowiedzi.
Wychodzę na korytarz, kierując się w stronę sali, w której miałem mieć następną lekcję. W połowie drogi zatrzymują mnie dwie dziewczyny z mojej klasy – Monika i Asia.
- Asfalt! - zaczyna Monika.
- Daj zadanie z polaka! - dokańcza Asia.
- Nie. - mówię i omijam je szerokim łukiem.
Łapie mnie za ramię. Staję, chwytam jej dłoń i zdejmuję ją z siebie.
- Jeśli nam nie pomożesz to Monika powie swojemu chłopakowi, żeby cię zmusił.- zagroziła. - A wiesz już co to znaczy.
- Wiem. - odpowiadam podwijając rękaw bluzy, pokazując siniaki na przedramieniu. - Jednak moja odpowiedź się nie zmienia. Nawet, gdybym wał dał spisać, to Konrad ze swoją bandą i tak by mnie zbił, więc... cześć. - kończę, odchodząc.
Wcześniej przez jakiś czas nabierałem się na te ich gadkę, wmawiając sobie, że tym razem dotrzymają słowa. Teraz jednak jestem świadom, że ze względu na mój wygląd, nic się nie zmieni.
Biorąc pod uwagę, że zanim dziewczyny zdołają znaleźć tego dryblasa minie trochę czasu, to prawdopodobnie nie zdążą do dzwonka i oberwę na następnej przerwie, Czeka mnie kolejna lekcja przesiedziana jak na szpilkach. Świetnie!
Łapię za klamkę drzwi, wchodzę do sali i ze zdumieniem stwierdzam, że nie jestem pierwszy. Na samym tyle, pod oknem, w ławce siedzi już Rafał Pawlak. Spogląda na mnie dziwnie, po czym odwraca wzrok do szyb, aby wyjrzeć na zewnątrz. Macham zrezygnowany głową i siadam w pierwszej ławce przy ścianie. Wypakowuję książki, po czym podpieram podbródek dłonią i myślę nad tym co wymyślą tym razem te gagatki. Czuję pulsujący ból koło skroni. Za dużo rzeczy naraz. Wyciągam kartkę i zaczynam rysować, żeby trochę odciążyć umysł z niepotrzebnych pomysłów. Gdy mój obrazek był już niemal skończony, słyszę za sobą kroki. Rafał podchodzi do mojego stolika. Szykuję się już na przyjęcie jakiejś obelgi albo ciosu. On jednak nachyla się jedynie przez moje ramię i spogląda na mój szkic, łyżwiarza wykonującego potrójnego axel'a.
- Łał! - jego zachwyt nie był udawany. - Sam to narysowałeś? - pyta trochę nieśmiało, z tego co zauważyłem.
- Ta... - odpowiadam, zwracając się w jego stronę.
- Niesamowite! - mówi wyraźnie podekscytowany.
Czegoś chcę, na pewno. Po co z innego powodu być dla mnie miłym. Pewnie chodzi o zadanie lub o podpowiadanie na teście.
Dalej za mną stoi i uważnie przygląda się mojej pracy.
- Masz do mnie jakąś sprawę? - sam słyszę w swoim głosie poirytowanie, choć nie chciałem, żeby tam było.
- Eee... - wydaje się zaskoczony. - Nie...
- To dlaczego jesteś dla mnie przyjazny? - postanawiam na niego spojrzeć.
W ten sposób łatwiej mi będzie określić czy kłamie.
- Eh... - zaczął. - T-tak o?
- Nie wiem, czy tylko udajesz, ale coś ci powiem. - chowam rysunek do teczki. - Nie chcesz się ze mną zadawać. Jestem raczej osobą, która sprowadziłaby na ciebie jedynie kłopoty, więc wybacz moją nieuprzejmość, ale mógłbyś mnie unikać?
Spodziewam się, że to go do mnie zrazi. Nie trzeba mi niczyjej litości czy współczucia. No i Rafał nie wydaje się osobą, która dałaby radę znieść tyle co ja. Zawsze będę w tym bagnie sam. Taki już mój los.
- Nie powinieneś zamykać się na ludzi. - mówi całkowicie mnie szokując i odchodzi na swoje miejsce.
Na raz brzmi dzwonek, nie pozwalając mi na odpowiedź. Do klasy szybko schodzi się reszta uczniów razem z nauczycielem. Rozpoczyna się kolejna lekcja, kolejne nieprzyjemne oczekiwanie, kolejny napływ okropnych myśli, kolejne przygotowanie na ból. O ile w ogóle można coś takiego zrobić. Minuty lecą mimo moich błagań.
Ciekawe jak czują się prześladowcy, szykujący się na spranie jakiegoś kujona. Zawsze mnie to gryzło. Może mają taki lekki zastrzyk adrenaliny, albo czują ulgę i satysfakcję? Bynajmniej nie mam zamiaru sprawdzać tego przez doświadczenie. Za dobrze wiem, jak to jest być ofiarą, żeby móc jeszcze zrobić coś podobnego innej osobie, która w sumie nic nie zrobiła. I kolejne pytanie... czemu w ogóle są tacy ludzie jak Konrad i jego banda? Przecież niczego im nie brak. Ani wyglądu, ani wzrostu, ani super ciuchów, ani pieniędzy, ani znajomych i adoratorek. Czego tu chcieć więcej? Czasem to nawet jest mi ich żal, bo nie umieją poprawnie wyrażać swoich uczuć. To ich irytuje, więc muszą się na kimś wyżyć. Padło na mnie. Za co? Serio, chyba za wszystko, albo nic, bo nie potrafię niczego wymyślić. Żenada! Kompletna lipa!
Idę korytarzem prowadzącym do wyjścia. Jeśli mam być poturbowany to przynajmniej nie przy wszystkich, choć i tak już jestem pośmiewiskiem. Może za łatwo się poddaję, ale co ja mogę przeciw pięciu, wyższym ode mnie przynajmniej o głowę osiłkami? Chyba nic.
Otwieram szklane drzwi prowadzące na boisko za szkołą. Uderza mnie chłód styczniowego przedpołudnia. Wszędzie leży biały śnieg nienaruszony niczyją stopą. Przechodzę kawałek, żebym nie był widoczny z żadnego okna i opieram się o ścianę. Mój oddech zamienia się w biały obłoczek. W sensie fizycznym powinienem powiedzieć, że woda wydalana z mojego organizmu podczas wydechu, zamarza, po zetknięciu się z chłodniejszym powietrzem, ale to już nie brzmi tak ładnie.
Dobiega mnie skrzypienie śniegu stamtąd skąd przeszedłem.
- Są... - szepczę do siebie.
Zdejmuję plecak i rzucam go w świerki stojące murem przy płocie. Nie chcę, żeby znaleźli moje rysunki i porozrzucali je po szkole. Kątem oka dostrzegam, że już mnie znaleźli i kierują się w moją stronę – brakuje jednego z nich, Eryka. Pierwszy dopada mnie Patryk, który właściwie nie jest wiele chudszy ode mnie. Chwyta moją bluzę pod szyją i przyciska do ściany.
- No cześć! - odzywa się Wiktor jak zwykle żując gumę. - Czekałeś na nas? Jak miło.
Nie odpowiadam, wbijam jedynie wzrok w ręce zaciśnięte na moim ubraniu. Czuję, że jeśli na nich spojrzę to się rozpłaczę. Myślałem, że już przywykłem do tego typu rzeczy... znów się mylę. Słyszę jak mój oddech przyspiesza, a serce wali jak szalone. Boję się! I chcę, żeby ktoś mi pomógł!
Zacieśniają wokół mnie krąg i wybierają kolejno co, kto i kiedy będzie robił. Dawid cały czas obserwuje moje ruchy, abym nie mógł uciec. Jestem w ciemnej dziurze! Nie zwieje im! Mam ochotę wrzeszczeć tak głośno, aż pękną im bębenki! Tak ma być już zawsze?
Patryk puszcza mnie i wymierza mi pierwszy cios w twarz. Słyszę głośne plaśnięcie, ale nie czuję bólu. Co? Otwieram oczy, by rozeznać się w sytuacji. Obok mnie stoi...
- Rafał!? - wyrywa mi się zdziwiony, a za razem radosny okrzyk.
- Hejka! - wita się z szerokim uśmiechem.
Zauważam, że przytrzymuje pięści Patryka, siłując się z nim w pocie czoła.
- Co tu robisz? - pytam całkowicie zapominając o reszcie oprychów.
- Pomagam eh... - zgina na moment łokcie pod naporem przeciwnika. - Nie widać?
Jestem kompletnie zaskoczony, ale zapełnia mnie miłe i przyjemne uczucie chwilowego bezpieczeństwa. Nagle potężny i dobrze znany mi cios Wiktora uderza go w brzuch. Syczy i upada obok mnie. Coś we mnie pęka. Jakaś bariera, która trzymała za sobą drugą część mojej osobowości. Zamiast jeszcze bardziej się bać, czuję jak wrze we mnie krew, napędzając do działania. Podkaszam Dawida, który pada na Konrada i pomagam wstać Rafałowi. Jeszcze trochę widać, że jest obolały. Zaczynam biec. Banda orientuje się w sytuacji szybciej niż bym tego chciał. Wiktor niemal nas dogania. Spycham Pawlaka na bok. Wiem, że i tak pobiegną za mną, nie ruszą go skoro to mnie chcą dopaść. Ślizgam się na zamarzniętych kałużach. Ciężko mi złapać równowagę, więc trochę zwalniam. Okrążam cały budynek zostawiając tamtych w tyle. Może i jestem gruby, ale mojej szybkości na lodzie nikt nie dorówna. Tak właściwie, to dziwne, że się pode mną nie zarwał. Będę o tym myślał później, na razie priorytety.
Wpadam przez główne wejście do środka, przebiegam korytarz i znów jestem na tyłach. Rafał moim plecakiem w ręku kieruje się do drzwi. Pewnie widział, jak go wrzucałem między świerki. Rozglądam się, szukając jakiegokolwiek śladu chłopaków, ale nigdzie ich nie widzę. Biorę swoje rzeczy i ciągnę go za sobą do szkoły. Zdyszani wpadamy jak burza do gabinetu pielęgniarki. Kobieta patrzy na nas dziwnie, więc wyjaśniam jej zwięźle sytuacje. Zajmuje się poturbowanym, a ja wyglądam ukradkiem za drzwi. Ciężko mi uwierzyć, że udało nam się uciec. Coś musiało im się stać, bo na pewno nie odpuścili. Moje serce wali jak szalone, a nogi są zwiotczałe od biegu. Jednocześnie okropne i wspaniałe uczucie. Udało się! Pokonałem ich! Nie wierzę! Właśnie zobaczyłem, że nie musi tak być, to nie musi być mój los! Stawiłem czoła oprawcom. Wszystko dzięki Rafałowi. A może zawsze potrafiłem to zrobić? Jedynie był mi potrzebny impuls do działania. To dzięki niemu! Ciekawe, czy po tym wszystkim zechce zostać moim przyjacielem.
Dostaję szklankę wody, a po chwili wychodzimy z pokoiku na kolejną lekcję. W klasie siadamy obok siebie, a przechodzący koło nas rówieśnicy obrzucają mojego nowego sojusznika wrogim spojrzeniem.
- Hej! Nie zaczęliśmy dobrze naszej znajomości. - szepcze do mnie z boku Pawlak. - Rafał. - wyciąga rękę w moim kierunku.
- Łukasz. - mówię, ściskając jego dłoń z szerokim uśmiechem. - Miło mi!
W tym momencie stał się najważniejszą osobą w moim życiu, dzięki której wybiłem się z dna i poszybowałem w kierunku gwiazd dalszych, niż najodleglejsze galaktyki.

3 komentarze:

  1. Piękne opowiadanoe dopiero co trawilam na ten blog więc prosze o opowiadaniaz violą
    Pozdrawiam😘😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka!
      Dziękuje bardzo. A z tym op o Violettcie to bardziej do Fresy;P.
      Bye,
      Psycha

      Usuń
  2. Dzięki wielkie Fresa. I za każdy komentarz pod moim op także bo nigdy ci nie odpowiadam. Gome i jeszcze raz dziękuję.
    Bye,
    Psycha

    OdpowiedzUsuń