Minął już caluśki rok odkąd przyłączyłam się do Bloga Fresy i zaczęłam pisać swoje opowiadanie. Na początek chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytają moje posty i rozdziały. Jestem naprawdę wdzięczna, bo wiem, że nie pisze w sposób super-świetny. Dziś z okazji rocznicy postanowiłam wstawić coś zupełnie z innej beczki, nie związanego z Miraculum, ani postaciami z mojego op. Można nazwać to czymś w rodzaju One Shot'a. Zatem zachęcam do przeczytania.
„To nie musi być mój
los!”
- Nie chcę iść do tej
przeklętej szkoły! - krzyczał niski, trochę otyły chłopak. -
Nigdy w życiu!
- Synu, proszę. - odezwał
się spokojnie rosły mężczyzna z czarnym wąsem. - Byłeś tam
tylko raz od czasu naszej przeprowadzki.
- Dokuczają mi! Nie mam
zamiaru tego znosić! - wołał dalej, zachowując się jak małe
dziecko.
- To nie powód by tam nie
iść.
Powiedzieli, że jestem
gruby, przezwali mnie asfalt, bo mam ciemną karnację, a do tego
wyrzucili moje drugie śniadanie do kosza! Myślę, że to dość
powodów!
- Gdybyś się za siebie
wziął nie musiałbyś wysłuchiwać tego typu komentarzy! -
mężczyzna stracił całą swoją cierpliwość i skierował się do
drzwi. - Idziesz, a to moje ostatnie słowo. - wyszedł trzaskając
drzwiami.
Nazywam się Łukasz Szus.
Mam 15 lat i właśnie przeprowadziłem się do Magnolii. Jestem
fanem słodyczy i łyżwiarstwa figurowego. Ojciec zapisał mnie do
szkoły z internatem, ale po pierwszym dniu z niej uciekłem przez
prześladowców. Tydzień temu rozmawialiśmy o tym, że chciałbym
się przenieść, ale on mnie nie słucha, więc zaczynam myśleć,
że w ten sposób chce się mnie pozbyć... ale to tylko
przypuszczenia.
- Chłopcze czemu nie
notujesz? - pyta kobieta, która nagle wyrosła za moimi plecami –
nauczycielka fizyki.
- Pani wybaczy... -
odpowiadam, wytrącony z zamyślenia. - Moje myśli na moment
odpłynęły.
- Uchm... - wzdycha
potwierdzająco. - To może skupisz je, rozwiązując zadanie
znajdujące się na tablicy? - wskazuje na nią długopisem,
trzymanym w ręce.
Wzdycham jedynie i wstaję
od niechcenia. Moja ławka i tak jest zniszczona, więc nieprzyjemnie
się przy niej siedzi, zwłaszcza gdy rękawy haczą się o
poszarpane boki.
Podchodzę do białej,
gładkiej tablicy i biorę czarny pisak do ręki. Przyglądam się
uważnie zadaniu, dokładnie odbijając, każde jego polecenie w
głowie.
- Mógłbyś już zacząć?
- niecierpliwi się nauczycielka.
Przykładam flamaster do
jasnej powierzchni, po czym z zaskakującą, nawet dla mnie,
prędkością rozwiązuje ćwiczenie. Odwracam się, kładę pisak na
biurku pani magister i ze znudzonym wyrazem twarzy wracam na swoje
miejsce. Fizyka to mój konik, nie było mowy o pomyłce w tak
prostym zadaniu, więc nawet nie czekam na wyrażenie opinii przez
nauczycielkę. Ona jednak nic nie mówi, tylko patrzy zdziwiona na
moje obliczenia. Chwilę później dzwoni dzwonek, więc wszyscy
zbierają się do wyjścia. Robię to samo, napotykając przy tym
wiele wrogich spojrzeń. Najwyraźniej będę musiał do tego
przywyknąć.
- Czemu akurat ja? - szepczę
do siebie.
Zarzucam plecak na prawe
ramię, kierując się do wyjścia.
- Łukasz! - słyszę głos
fizyczki – panny Sędłak.
- Słucham. - odpowiadam,
zwracając się w jej stronę.
- Możesz mi powiedzieć
skąd wiedziałeś jak rozwiązać to ćwiczenie? - wskazuje
skinięciem głowy na tablicę.
Jest młoda jak na
nauczycielkę. Ma może około dwudziestu pięciu lat, długie,
falowane blond włosy, brązowe oczy i mnóstwo piegów, które tylko
ją odmładzają. Przede wszystkim jest szczupła i wysoka, choć jej
charakterek poważnej i rzeczowej magister, ani trochę do tego nie
pasuje.
- Zwyczajnie. - wzruszam
ramionami. - Przecież tego uczyła nas Pani przez ostatnie dwa dni.
- Tak... - potwierdza, ale
wciąż widzę w jej spojrzeniu cień podejrzliwości. - Dobrze,
możesz iść.
- Do widzenia. - żegnam się
uprzejmie, ale nie otrzymuję odpowiedzi.
Wychodzę na korytarz,
kierując się w stronę sali, w której miałem mieć następną
lekcję. W połowie drogi zatrzymują mnie dwie dziewczyny z mojej
klasy – Monika i Asia.
- Asfalt! - zaczyna Monika.
- Daj zadanie z polaka! -
dokańcza Asia.
- Nie. - mówię i omijam je
szerokim łukiem.
Łapie mnie za ramię.
Staję, chwytam jej dłoń i zdejmuję ją z siebie.
- Jeśli nam nie pomożesz
to Monika powie swojemu chłopakowi, żeby cię zmusił.- zagroziła.
- A wiesz już co to znaczy.
- Wiem. - odpowiadam
podwijając rękaw bluzy, pokazując siniaki na przedramieniu. -
Jednak moja odpowiedź się nie zmienia. Nawet, gdybym wał dał
spisać, to Konrad ze swoją bandą i tak by mnie zbił, więc...
cześć. - kończę, odchodząc.
Wcześniej przez jakiś
czas nabierałem się na te ich gadkę, wmawiając sobie, że tym
razem dotrzymają słowa. Teraz jednak jestem świadom, że ze
względu na mój wygląd, nic się nie zmieni.
Biorąc pod uwagę, że
zanim dziewczyny zdołają znaleźć tego dryblasa minie trochę
czasu, to prawdopodobnie nie zdążą do dzwonka i oberwę na
następnej przerwie, Czeka mnie kolejna lekcja przesiedziana jak na
szpilkach. Świetnie!
Łapię za klamkę drzwi,
wchodzę do sali i ze zdumieniem stwierdzam, że nie jestem pierwszy.
Na samym tyle, pod oknem, w ławce siedzi już Rafał Pawlak.
Spogląda na mnie dziwnie, po czym odwraca wzrok do szyb, aby wyjrzeć
na zewnątrz. Macham zrezygnowany głową i siadam w pierwszej ławce
przy ścianie. Wypakowuję książki, po czym podpieram podbródek
dłonią i myślę nad tym co wymyślą tym razem te gagatki. Czuję
pulsujący ból koło skroni. Za dużo rzeczy naraz. Wyciągam kartkę
i zaczynam rysować, żeby trochę odciążyć umysł z
niepotrzebnych pomysłów. Gdy mój obrazek był już niemal
skończony, słyszę za sobą kroki. Rafał podchodzi do mojego
stolika. Szykuję się już na przyjęcie jakiejś obelgi albo ciosu.
On jednak nachyla się jedynie przez moje ramię i spogląda na mój
szkic, łyżwiarza wykonującego potrójnego axel'a.
- Łał! - jego zachwyt nie
był udawany. - Sam to narysowałeś? - pyta trochę nieśmiało, z
tego co zauważyłem.
- Ta... - odpowiadam,
zwracając się w jego stronę.
- Niesamowite! - mówi
wyraźnie podekscytowany.
Czegoś chcę, na pewno.
Po co z innego powodu być dla mnie miłym. Pewnie chodzi o zadanie
lub o podpowiadanie na teście.
Dalej za mną stoi i
uważnie przygląda się mojej pracy.
- Masz do mnie jakąś
sprawę? - sam słyszę w swoim głosie poirytowanie, choć nie
chciałem, żeby tam było.
- Eee... - wydaje się
zaskoczony. - Nie...
- To dlaczego jesteś dla
mnie przyjazny? - postanawiam na niego spojrzeć.
W ten sposób łatwiej mi
będzie określić czy kłamie.
- Eh... - zaczął. - T-tak
o?
- Nie wiem, czy tylko
udajesz, ale coś ci powiem. - chowam rysunek do teczki. - Nie chcesz
się ze mną zadawać. Jestem raczej osobą, która sprowadziłaby na
ciebie jedynie kłopoty, więc wybacz moją nieuprzejmość, ale
mógłbyś mnie unikać?
Spodziewam się, że to go
do mnie zrazi. Nie trzeba mi niczyjej litości czy współczucia. No
i Rafał nie wydaje się osobą, która dałaby radę znieść tyle
co ja. Zawsze będę w tym bagnie sam. Taki już mój los.
- Nie powinieneś zamykać
się na ludzi. - mówi całkowicie mnie szokując i odchodzi na swoje
miejsce.
Na raz brzmi dzwonek,
nie pozwalając mi na odpowiedź. Do klasy szybko schodzi się reszta
uczniów razem z nauczycielem. Rozpoczyna się kolejna lekcja,
kolejne nieprzyjemne oczekiwanie, kolejny napływ okropnych myśli,
kolejne przygotowanie na ból. O ile w ogóle można coś takiego
zrobić. Minuty lecą mimo moich błagań.
Ciekawe jak czują się
prześladowcy, szykujący się na spranie jakiegoś kujona. Zawsze
mnie to gryzło. Może mają taki lekki zastrzyk adrenaliny, albo
czują ulgę i satysfakcję? Bynajmniej nie mam zamiaru sprawdzać
tego przez doświadczenie. Za dobrze wiem, jak to jest być ofiarą,
żeby móc jeszcze zrobić coś podobnego innej osobie, która w
sumie nic nie zrobiła. I kolejne pytanie... czemu w ogóle są tacy
ludzie jak Konrad i jego banda? Przecież niczego im nie brak. Ani
wyglądu, ani wzrostu, ani super ciuchów, ani pieniędzy, ani
znajomych i adoratorek. Czego tu chcieć więcej? Czasem to nawet
jest mi ich żal, bo nie umieją poprawnie wyrażać swoich uczuć.
To ich irytuje, więc muszą się na kimś wyżyć. Padło na mnie.
Za co? Serio, chyba za wszystko, albo nic, bo nie potrafię niczego
wymyślić. Żenada! Kompletna lipa!
Idę korytarzem
prowadzącym do wyjścia. Jeśli mam być poturbowany to przynajmniej
nie przy wszystkich, choć i tak już jestem pośmiewiskiem. Może za
łatwo się poddaję, ale co ja mogę przeciw pięciu, wyższym ode
mnie przynajmniej o głowę osiłkami? Chyba nic.
Otwieram szklane drzwi
prowadzące na boisko za szkołą. Uderza mnie chłód styczniowego
przedpołudnia. Wszędzie leży biały śnieg nienaruszony niczyją
stopą. Przechodzę kawałek, żebym nie był widoczny z żadnego
okna i opieram się o ścianę. Mój oddech zamienia się w biały
obłoczek. W sensie fizycznym powinienem powiedzieć, że woda
wydalana z mojego organizmu podczas wydechu, zamarza, po zetknięciu
się z chłodniejszym powietrzem, ale to już nie brzmi tak ładnie.
Dobiega mnie skrzypienie
śniegu stamtąd skąd przeszedłem.
- Są... - szepczę do
siebie.
Zdejmuję plecak i rzucam
go w świerki stojące murem przy płocie. Nie chcę, żeby znaleźli
moje rysunki i porozrzucali je po szkole. Kątem oka dostrzegam, że
już mnie znaleźli i kierują się w moją stronę – brakuje
jednego z nich, Eryka. Pierwszy dopada mnie Patryk, który właściwie
nie jest wiele chudszy ode mnie. Chwyta moją bluzę pod szyją i
przyciska do ściany.
- No cześć! - odzywa się
Wiktor jak zwykle żując gumę. - Czekałeś na nas? Jak miło.
Nie odpowiadam, wbijam
jedynie wzrok w ręce zaciśnięte na moim ubraniu. Czuję, że jeśli
na nich spojrzę to się rozpłaczę. Myślałem, że już przywykłem
do tego typu rzeczy... znów się mylę. Słyszę jak mój oddech
przyspiesza, a serce wali jak szalone. Boję się! I chcę, żeby
ktoś mi pomógł!
Zacieśniają wokół mnie
krąg i wybierają kolejno co, kto i kiedy będzie robił. Dawid cały
czas obserwuje moje ruchy, abym nie mógł uciec. Jestem w ciemnej
dziurze! Nie zwieje im! Mam ochotę wrzeszczeć tak głośno, aż
pękną im bębenki! Tak ma być już zawsze?
Patryk puszcza mnie i
wymierza mi pierwszy cios w twarz. Słyszę głośne plaśnięcie,
ale nie czuję bólu. Co? Otwieram oczy, by rozeznać się w
sytuacji. Obok mnie stoi...
- Rafał!? - wyrywa mi się
zdziwiony, a za razem radosny okrzyk.
- Hejka! - wita się z
szerokim uśmiechem.
Zauważam, że
przytrzymuje pięści Patryka, siłując się z nim w pocie czoła.
- Co tu robisz? - pytam
całkowicie zapominając o reszcie oprychów.
- Pomagam eh... - zgina na
moment łokcie pod naporem przeciwnika. - Nie widać?
Jestem kompletnie
zaskoczony, ale zapełnia mnie miłe i przyjemne uczucie chwilowego
bezpieczeństwa. Nagle potężny i dobrze znany mi cios Wiktora
uderza go w brzuch. Syczy i upada obok mnie. Coś we mnie pęka.
Jakaś bariera, która trzymała za sobą drugą część mojej
osobowości. Zamiast jeszcze bardziej się bać, czuję jak wrze we
mnie krew, napędzając do działania. Podkaszam Dawida, który pada
na Konrada i pomagam wstać Rafałowi. Jeszcze trochę widać, że
jest obolały. Zaczynam biec. Banda orientuje się w sytuacji
szybciej niż bym tego chciał. Wiktor niemal nas dogania. Spycham
Pawlaka na bok. Wiem, że i tak pobiegną za mną, nie ruszą go
skoro to mnie chcą dopaść. Ślizgam się na zamarzniętych
kałużach. Ciężko mi złapać równowagę, więc trochę zwalniam.
Okrążam cały budynek zostawiając tamtych w tyle. Może i jestem
gruby, ale mojej szybkości na lodzie nikt nie dorówna. Tak
właściwie, to dziwne, że się pode mną nie zarwał. Będę o tym
myślał później, na razie priorytety.
Wpadam przez główne
wejście do środka, przebiegam korytarz i znów jestem na tyłach.
Rafał moim plecakiem w ręku kieruje się do drzwi. Pewnie widział,
jak go wrzucałem między świerki. Rozglądam się, szukając
jakiegokolwiek śladu chłopaków, ale nigdzie ich nie widzę. Biorę
swoje rzeczy i ciągnę go za sobą do szkoły. Zdyszani wpadamy jak
burza do gabinetu pielęgniarki. Kobieta patrzy na nas dziwnie, więc
wyjaśniam jej zwięźle sytuacje. Zajmuje się poturbowanym, a ja
wyglądam ukradkiem za drzwi. Ciężko mi uwierzyć, że udało nam
się uciec. Coś musiało im się stać, bo na pewno nie odpuścili.
Moje serce wali jak szalone, a nogi są zwiotczałe od biegu.
Jednocześnie okropne i wspaniałe uczucie. Udało się! Pokonałem ich! Nie wierzę! Właśnie zobaczyłem, że nie musi tak być, to nie musi być mój los! Stawiłem czoła oprawcom. Wszystko dzięki Rafałowi.
A może zawsze potrafiłem to zrobić? Jedynie był mi potrzebny
impuls do działania. To dzięki niemu! Ciekawe, czy po tym wszystkim
zechce zostać moim przyjacielem.
Dostaję szklankę wody, a
po chwili wychodzimy z pokoiku na kolejną lekcję. W klasie siadamy
obok siebie, a przechodzący koło nas rówieśnicy obrzucają mojego
nowego sojusznika wrogim spojrzeniem.
- Hej! Nie zaczęliśmy
dobrze naszej znajomości. - szepcze do mnie z boku Pawlak. - Rafał.
- wyciąga rękę w moim kierunku.
- Łukasz. - mówię,
ściskając jego dłoń z szerokim uśmiechem. - Miło mi!
W
tym momencie stał się najważniejszą osobą w moim życiu, dzięki
której wybiłem się z dna i poszybowałem w kierunku gwiazd dalszych, niż najodleglejsze galaktyki.
Piękne opowiadanoe dopiero co trawilam na ten blog więc prosze o opowiadaniaz violą
OdpowiedzUsuńPozdrawiam😘😘
Hejka!
UsuńDziękuje bardzo. A z tym op o Violettcie to bardziej do Fresy;P.
Bye,
Psycha
Dzięki wielkie Fresa. I za każdy komentarz pod moim op także bo nigdy ci nie odpowiadam. Gome i jeszcze raz dziękuję.
OdpowiedzUsuńBye,
Psycha